Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

Drzwi prowadzące do occultum otwarły się i wyszedł stamtąd Wincenty Reffin Axleben. Zebrawszy fałdy czarnej szaty, siadł za stół, duszkiem wypił kielich alikantu. Siedział wśród ciszy i milczenia, sam również się nie odzywając. Był blady i spocony, pot przykleił mu rzadkie włosy do skroni i ciemienia. Wincenty Reffin Axleben gościł w Pradze przejazdem. Z Salzburga, gdzie mieszkał, zmierzał do Krakowa, z serią wykładów w tamtejszej Akademii. Z Krakowa czarownik planował jechać do Gdańska, stamtąd zaś przez Królewiec do Rygi, Dorpatu i Parnawy. Z tego, co Reynevan zasłyszał, ostatecznym celem podróży Axlebena była Uppsala. Zasłyszał i inne rzeczy. To, że Axleben, lubo czarodziej możny, zdolny i sławny, nie cieszy się szacunkiem, albowiem uprawia źle widzianą nekromancję i demonomancję, igraszki z trupami i złymi duchami przyniosły mu w wielu środowiskach bojkot towarzyski. Plotka przypisywała mu znajomość i umiejętność posługiwania się Manusfortis, Potężną Ręką, niesłychanie silnym czarem, mogącym być rzuconym jednym ruchem dłoni. Pogłoski czyniły też z Axlebena jednego z przywódców i czołowych ideologów wschodnioeuropejskich waldensów i zwolenników nauk Joachima z Fiore, łączono go też z lombardzką Stregherią. Znane były też bardzo bliskie związki Axlebena z Braterstwem i Siostrzeństwem Wolnego Ducha czarnoksiężników "Archanioła" mocno dziwiło, że na czas swego pobytu w Pradze Axleben skorzystał z gościny u nich, nie zaś w domu "Pod Czarną Różą", tajnej praskiej siedzibie Braterstwa. Jedni przypisywali to przyjaznym stosunkom Axlebena z Janem Bezdiechovskim. Drudzy podejrzewali, że nekromanta chce upiec jakąś własną pieczeń.

– O tym – Axleben uniósł wreszcie głowę, powiódł po zgromadzeniu spojrzeniem – byście dali mi tego waszego Samsona na zawsze, mowy być nie może, co?

Reynevan już się unosił z ostrą repliką na ustach, powstrzymał go jednak kuksaniec Szarleja. Nekromanta nawet tego nie zauważył, odpowiedzi, wyglądało, szukał wyłącznie w oczach i twarzy Jana Bezdiechovskiego. Zobaczył odpowiedź, skrzywił wargi. – No jasne, rozumiem. A szkoda. Chętnie bym z tym… jegomościem jeszcze pokonwersował. Osobnik to oczytany… W mowie gładki… I bardzo dowcipny. Bardzo, bardzo dowcipny. – Brawo, Samsonie – szepnął Fraundinst.

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже