Читаем Boży bojownicy полностью

– Odejdź stamtąd, gamratka twoja mać! – wrzasnął przybysz. – Odejdź, słyszysz? Nie waż się pługa… Urwał, zachłysnął się niedopowiedzianym słowem. Reynevan odwrócił się z triumfalnym uśmiechem na ustach. – Tak przypuszczałem – powiedział. – Nie krewniak, nie przyjaciel, a w Dzień Zaduszny przychodzi się do jego szczątków ze świecą i jemiołą. I wpada w szał, gdy ktoś chce te szczątki obsikać. Bo to na twoje własne kości sikałbym, prawda? Wszak to twoje własne kości tu leżą, mistrzu Rupiliusie Ślązaku, specu od ciał i bytów astralnych. To twoje ciało umarło w tym lochu, ale nie twoja osoba. Ty astralnie przeniosłeś się w cudzą formę fizyczną. W formę tego, czyjego ducha przesadziłeś we własne ciało. I kogo zamiast ciebie zabił tu głód. – Aż wierzyć się nie chce – przemówił po dłuższej chwili Rupilius Ślązak. – Aż wierzyć się nie chce, jacy to cholerni tytani intelektu marnują się w dzisiejszych czasach po więzieniach. Reynevan został sam na długo. Na dość długo, by uznać, że to czarna godzina, i zżuć skórkę chleba, na taką godzinę właśnie zachowaną. Znikając w ścianie, Rupilius Ślązak pozostawił go strasznej samotności, strasznemu lękowi i straszniejszej jeszcze torturze nadziei. Wróci, kołatała mu się po głowie zawodząca nadzieja. Nie wróci, zostawi mnie tu na zgubę, ożywała pod czaszką logika, po co ma wracać, co mu z tego przyjdzie, że mi pomoże. Pozostawionego w oubliette faktycznie zapomni, wykreśli z pamięci… W górze zamigotało światło, rozległ się szczęk metalu. Wyciągają mnie stąd, pomyślał Reynevan. Jest nadzieja… Chyba że de Bergow się zniecierpliwił, zmroził nadzieję lęk. I zdecydował się wydusić ze mnie zeznania innym sposobem. Wyciągają mnie stąd, ale po to, by zawlec do katowni… Z góry coś gromowo huknęło, szczęknęło, dźwięknęło, krata otwarła się ze zgrzytem, coś zastukało i zachrobotało. Ktoś zasłonił sobą światło, z ciemności wyłonił się nagle zarys spuszczanej drabiny. – Wyłaź, Reynevan – rozległ się z wysokości głos Rupiliusa Ślązaka. – Żywo, żywo! Nie zdradziłem mu, jak się nazywam, zdał sobie sprawę, pnąc się po wyślizganych szczeblach. Nie podałem mu imienia, a tym bardziej familiarnego przydomka. Albo jest telepatą, jasnowidzem, albo… Na górze okazało się, że właśnie albo. A Reynevan zastękał w dobrze mu znanym, a godnym niedźwiedzia uścisku. – Samson!

– Ano, Samson – potwierdził z lekkim przekąsem stojący obok Rupilius Ślązak. – Pozazdrościć druhów, chłopcze. Niezgorszych się ma, niezgorszych. A teraz dalej, w drogę. – Ale jakim sposobem…

– Nie ma czasu – uciął czarownik. – W drogę! Bo daleka przed wami. Weszli schodami w górę, stamtąd okute drzwi wwiodły ich do izby tortur, pełnej mrożących krew w żyłach przyrządów i utensyliów. W kącie, ledwie widoczne, były drzwiczki, prowadzące do wąziutkiego korytarza. Mijali liczne kolejne drzwi, Rupilius zatrzymał się dopiero przy piątych lub szóstych. – El Ab! Elevamini ianuae!

Drzwi posłuchały gestu i biblijnego zaklęcia, weszli. Pomieszczenie pełne było skrzyń i pak. Rupilius postawił latarnię na jednej, siadł na drugiej. – Odpoczniemy – zarządził. – Pogadamy. Skrzynia, przy której usiadł Reynevan, pełna była ksiąg. Starł kurz. Culliyyat Averroesa. Ars Magna Rajmunda Lulla. De gradibus superbiae et humilitatis Bernarda z Clairvaux. – To jest – Rupilius szerokim gestem wskazał paki mój dobytek. Księgi i inne takie. Potrzebne w pracy rzeczy. Niektóre z tych rzeczy mają cenę. Większość nie ma. Większość jest bez ceny. Jeśli rozumiecie, co mam na myśli.

Перейти на страницу:

Все книги серии Trylogia husycka

Похожие книги