Читаем Boży bojownicy полностью

Znał ten głos. Wypływający w okienko między chmurami księżyc dał dość światła, by Reynevan mógł zobaczyć karego konia o połyskliwej sierści i sylwetkę trzymającego wodze mężczyzny, jego świecącą w mroku, bladą, ptasią twarz, czarne włosy do ramion. Reynevan widział już tego mężczyznę, słyszał ten głos. A Jan Smirzycky ze Smirzyc zdradził mu nazwisko. To był Birkart Grellenort, biskupi poufnik i zbir. Człowiek, który zabił Peterlina. Reynevan zmartwiał. – Dziwisz się? – błysnął zębami Pomurnik. – Że tu czekam? Znam to przejście od lat, biedny głupcze. Wiedziałem, że tędy spróbujesz ucieczki. A o tym, że jesteś na Troskach, doniesiono mi. Ja mam uszy i oczy wszędzie. I dopadłem cię, Bielau. Nareszcie cię dopadłem… Zagrzechotały otoczaki piargu, z góry zjechał po kamieniach Samson Miodek. Jak burza. I anioł zemsty. Nagle huknął grom, oślepiająco łysnęła – w listopadzie! – błyskawica. Koń Pomurnika stanął dęba wśród dzikiego rżenia, on sam wyszarpnął miecz z pochwy. I na oczach Reynevana rzucił go, w panice odskoczył kilka kroków do tyłu. – Reayahyah! – zawył. – Bartzabel! HaShartatan!

Błysnęło po raz drugi. Nim go oślepiło, Reynevan widział, jak Pomurnik krzywi w panicznym strachu twarz, jak zaciska oczy, jak nieskoordynowanie macha rękami. I jak nagle zaczyna maleć, rozpływać się, zmieniać kształt, by wreszcie ulecieć w postaci dziko skrzeczącego ptaka. – Adsuuumus! – rozbrzmiało skądś z niedaleka, na zew odpowiedziały kolejne głosy, bliższe i dalsze. Rozległo się rżenie, łomot kopyt. – Adsuuumus! Adsuuumuuuuus!

– Bierz konia – sapnął Samson, wciskając Reynevanowi wodze karego wierzchowca. – Na siodło i w las… – A ty?

– Nie przejmuj się mną. Musimy się rozdzielić. Świtem się odnajdziemy. Uciekaj! Jazda! Wskoczył na siodło, Samson z mocą trzepnął konia po zadzie, karosz zarżał i poszedł w cwał, między jodły. Choć galop po ciemnym lesie groził katastrofą, ogłupiały od wydarzeń Reynevan nie wstrzymywał go, koń, zdało się, umiał dopasowywać bieg do warunków i radzić sobie z przeszkodami. Gdzieś z tyłu, a potem z boku, dolatywał tętent i dzikie krzyki. Reynevan przywarł do grzywy. – Adsuumuus! Adsumuus!

Księżyc skrył się za chmurami, pogrążając świat w nieprzebytych ciemnościach. Dopiero wówczas Reynevan zaczął hamować wierzchowca, bez trudu zresztą; cwał wycieńczył karosza, koń chrapał rzężąco, ociekał pianą. Reynevan zatrzymał go, nadstawił ucha. Lasem wciąż niosły się krzyki. I gwizdy. Karosz zachrapał. Znowu przenikliwy gwizd, bliższy. Koń targnął głową i zarżał. Reynevan capnął go za chrapy, nie pomogło, karosz wyszarpnął łeb, zarżał jeszcze donośniej. Pojmując, że koń reaguje na wezwania, Reynevan bez namysłu zeskoczył z kulbaki, udartą z krzaka witką zaciął karosza po zadzie. Koń z wizgiem runął w galop, a Reynevan biegiem puścił się przez las. W przeciwnym kierunku. Byle dalej. Biegł na oślep, bez wytchnienia, trwoga dodawała sił i rączości. Szlak zagrodził mu najpierw rwący potok, potem wzniesienie i jary wśród skał o dziwacznych kształtach. Potok przebrodził bez namysłu, mocząc się po uda, pobiegł ku jarom. I nagle zmienił plan. Jary były zbyt oczywistą drogą ucieczki, mogły nadto wpędzić go w pułapkę, w jakiś culdesac bez wyjścia. Jął ile sił piąć się na stromiznę; wkrótce dotarł na łysy szczyt, gdzie siadł, dygocąc, wciśnięty między dwa głazy. Nie minęły trzy pacierze, jak strumień wzburzyły chrapiące konie i kilkunastu jeźdźców w czarnych płaszczach. Sforsowawszy potok, pościg zagłębił się w jary. Niebo na wschodzie zaczęło nieco jaśnieć. Reynevan dygotał, szczękał zębami. Mokra odzież sztywniała na nim, zamarzała, zimno kąsało jak wściekły pies. Było zupełnie cicho.

Rozdział jedenasty

w którym Reynevan zostaje – kolejno napadnięty, uratowany, pojmany, nakarmiony i porwany, mandragora zaś za sprawą pewnego księdza – zasianą jest na południowym podnóżu Karkonoszy.


Перейти на страницу:

Все книги серии Trylogia husycka

Похожие книги