Podeszła następna kobieta. Musiała być z innego transportu, bo mówiła z twardym, ostrym akcentem, a nie wschodnim, śpiewnym.
- Pewnieście głodni. - Podała Borowiczowi kawał surowego mięsa. - Świnia nam zdechła z braku wody. W transporcie nie było jak wyjść z nią na pole.
Uśmiechnął się.
- Pani spod Krakowa?
- Tak.
- Ja też z tych okolic. Dziękuję bardzo.
Ludzie ruszyli dalej. Kobieta powiedziała jeszcze:
- Bo wie pan, mąż był w AK i teraz uciekamy.
- Wiem. Doskonale wiem. I jeszcze raz dziękuję.
W transporcie był też pewien chłopiec, jedyny, który nie patrzył na „wyzwolicieli”. Spieprzał do najdalszego miejsca w kraju, żeby go nie zamknęli. Miał przy sobie tylko malutki pistolet Waltera i pajdę chleba. Resztę broni oddziału zakopał w Krynicy przy skoczni narciarskiej. Po pierwszych aresztowaniach zwiewał gdzie mógł najdalej. Trafił do Wrocławia. A ponieważ wtedy nie było jeszcze komputerów, to go nie wykryli. Żył sobie. Został profesorem, choć karierę zaczynał od kelnera.
Borowicz tymczasem przygotowywał mięso, tnąc je nożem na małe kawałki.
- No co się tak gapicie? - krzyknął do Miszczuka i Wasiaka. - Zbierajcie drewno na ognisko.
- A gdzie my to ognisko zapalimy? Toż tu mogą ciągle strzelać. A my im się pokażemy dymem.
- W środku wozu. Przedział silnika jest zabezpieczony stalową płytą, a burta rozdarta. Będzie cug, więc nic nie wybuchnie.
Zaczęli obłamywać gałęzie z drzew na skwerze, a Borowicz zbierał chrust. Po kilku minutach ułożyli w środku pancernej skorupy zgrabny stosik.
- No i jak to zapalimy? - spytał Wasiak. - Przecież drewno świeże i mokre.
- Oj, mnożycie trudności.
Z wielkim trudem przepchnął się przez wąski przedział silnika na stanowisko kierowcy. Ze skrytki wyjął rakietnicę. Kiedy wracał, zaklinował się w malutkich drzwiczkach na chwilę. Ale potem strzelił w sam środek stosu. Zmrużyli oczy od blasku. Malutki spadochronik racy spalił się momentalnie, ale ognisko zapłonęło. Zaczęli nabijać mięso na patyki. Wszyscy byli bardzo głodni.
- No i co? - Borowicz usiadł przy stalowej płycie, żeby go nie zadymiło. - Nie udało się?
- Niezłe - powiedział Wasiak.
Miszczuk zagryzł wargi.
- A co zrobimy dalej? - spytał.
Borowicz nie odpowiadał. Cały czas miał w głowie pytanie kobiety z wózkiem: „A kiedy będzie wolność?”. I nagle zobaczył mężczyznę, który przeskakuje mur. To było gdzieś nad morzem. Chyba w stoczni. Wolność!
- Jezus Maria! - krzyknął. - Kwiaty! Kwiaty!
- Co kwiaty? - nie zrozumiał Wasiak.
- Obrzucili nas kwiatami! A ja już mam wizję przyszłości. Trzeba je zgarnąć!
- Ty co? Zdurniał? Wszystkie czołgi obrzucają kwiatami.
- Ale nie te, w których siedzi załoga pracująca nad tą sprawą. Zginiemy!
Miszczuk miał najlepszy refleks. Widział już eksplodujących ludzi w otoczeniu kwiatów. Wyskoczył przez tylne wyjście, ciągnąc Wasiaka. Borowicz wydostał się przez właz. Gorączkowo zmiatali kwiaty z pojazdu.
- Z powrotem na skwer! - krzyczał Borowicz. - Albo spalmy!
- Spokojnie - odezwał się Wasiak, najmniej strachliwy. Nagle jednak ujrzał pod powiekami wizję człowieka, który przeskoczył mur stoczni i odpowiedział na pytanie kobiety z wózkiem. - O Matko Święta! Spalmy! Zaczęli wrzucać kwiaty do ogniska.
Staszewski całą noc studiował pamiętnik Grunewalda. Skończył nad ranem. Z lodówki wyjął sobie dwie rzodkiewki i włożył do ust. Mariola obudziła się momentalnie.
- Sławek! Nie chrup tak głośno!
- A jak mam chrupać?
- Ciszej! I w drugim pokoju! Mam jeszcze pół godziny snu.
- No to się obudź. Bardzo mi zależy, żebyś zagrała pewną rolę.
- Jaką?
- Zdejmij majtki, T-shirt i włóż nocną koszulę.
Podniosła się z łóżka. Rozespana o mało nie upadła, potykając się o kolumnę domowego kina.
- Aha. Jeśli mam włożyć koszulę, to będziemy się seksić. Ci mężczyźni to tylko o jednym: żeby zobaczyć babę w przezroczystym gieźle.
- Nie będziemy uprawiać seksu. Chcę, żebyś się w kogoś wcieliła.
Uśmiechnęła się i posłała mu pocałunek samymi ustami.
- Mam się znowu przebrać za sarenkę i będzie od tyłu, jak wtedy?
Przełknął ślinę, bo przypomniał sobie. To „wtedy” stanęło mu nagle przed oczami.
- Boże, nie chodzi naprawdę o seks. Chcę, żebyś zagrała rolę!
- Mogę ci zagrać i Marilyn Monroe. Tylko kup wentylator, żeby mi sukienkę od dołu podwiało. Przy naszej klimatyzacji ten numer raczej nie wyjdzie.
- Będę cię nazywał Helga.
Mariola odezwała się już z garderoby:
- To i tak dobrze. Bo mogła być Hildegarda alboBrunhilda.
- Nie śmiej się. Chodź.
Wróciła do sypialni, zgrabnie kręcąc kształtną pupą. Przy framudze wykonała numer, który powinien znaleźć się w każdym podręczniku dla tancerek na rurze i być traktowany jako kanon. A potem podeszła do niego i, odrzucając głowę do tyłu, podniosła dół koszuli. Dość wysoko. Tak mniej więcej do szyi.
- Bierz mnie! Jestem Helga.
Staszewski, ponieważ siedział na łóżku, miał oczy na wysokości... no i na wysokości tego, co znalazło się tylko parę centymetrów przed jego twarzą. Fryzura typu irokez, idealnie wydepilowane nogi, fantastyczne biodra. Przeniósł wzrok na fryzurę, którą Mariola miała na głowie.