— Eunano — dodał Tutmozis — przekonałeś jego świątobliwość, że jesteś biegły w księgach, a teraz — powiedz jak najkrócej: czego pragniesz?
— Strzała tak prędko nie dobiega celu, jak moja prośba doleci do boskich pięt jego świątobliwości — odparł Eunana. — Tak obmierzła mi służba u ogolonych łbów, taką goryczą kapłani napełnili moje serce, że — jeżeli nie będę przeniesiony do wojsk faraona, przebiję się własnym mieczem, przed którym nie raz i nie sto razy drżeli wrogowie Egiptu.
Wolę być dziesiętnikiem, wolę być prostym żołnierzem jego świątobliwości aniżeli setnikiem w kapłańskich pułkach. Świnia albo pies może im służyć, nie prawowierny Egipcjanin!..
Ostatnie frazesy Eunana wypowiedział z takim wściekłym gniewem, że faraon rzekł po grecku do Tutmozisa:
— Weź go do gwardii. Oficer, który nie lubi kapłanów, może nam się przydać.
— Jego świątobliwość, pan obu światów, kazał przyjąć cię do swej gwardii — powtórzył Tutmozis.
— Zdrowie i życie moje należy do pana naszego Ramzesa… Oby żył wiecznie! — zawołał Eunana i ucałował dywan leżący pod królewskimi stopami.
Gdy uszczęśliwiony Eunana cofał się tyłem z namiotu, co parę kroków padając na twarz i błogosławiąc władcę, faraon rzekł:
— W gardle łaskotało mnie jego gadulstwo… Muszę ja nauczyć żołnierzy i oficerów egipskich, aby wyrażali się krótko, nie zaś jak uczeni pisarze.
— Bodajby on miał tylko tę jedną wadę!.. — szepnął Tutmozis, na którym Eunana niemiłe zrobił wrażenie.
Pan wezwał do siebie Samentu.
— Bądź spokojny — powiedział do kapłana. — Ten oficer, który szedł za tobą, nie śledził cię.
Jest on za głupi do spełniania tego rodzaju zleceń… Ale może mieć ciężką rękę na wypadek potrzeby!..
No — dodał faraon — a teraz powiedz: co cię skłania do podobnej ostrożności?
— Prawie już znam drogę do skarbca w Labiryncie — odparł Samentu.
Pan potrząsnął głową.
— Ciężka to rzecz — szepnął. — Godzinę biegałem po rozmaitych korytarzach i salach, jak mysz, którą kot goni. I przyznam ci się, że nie tylko nie rozumiem tej drogi, ale nawet nie wybrałbym się na nią sam. Śmierć na słońcu może być wesołą; ale śmierć w tych norach, gdzie kret zabłąkałby się… brr!..
— A jednak musimy znaleźć i opanować tę drogę — rzekł Samentu.
— A jeżeli dozorcy sami oddadzą nam potrzebną część skarbów?… — spytał faraon.
— Nie zrobią tego, dopóki żyje Mefres, Herhor i ich poplecznicy. Wierzaj mi, panie, że tym dostojnikom chodzi o to, ażeby owinęli cię w powijaki jak niemowlę…
Faraon pobladł z gniewu.
— Obym ja nie zawinął ich w łańcuchy!.. Jakim sposobem chcesz odkryć drogę?
— Tu, w Abydos, w grobie Ozirisa znalazłem cały plan drogi do skarbca — rzekł kapłan.
— A skąd wiedziałeś, że on tu jest?
— Objaśniły mnie o tym napisy w mojej świątyni Seta.
— Kiedy żeś znalazł plan?
— Gdy mumia wiecznie żyjącego ojca waszej świątobliwości była w świątyni Ozirisa — odparł Samentu. — Towarzyszyłem czcigodnym zwłokom i będąc na nocnej służbie w sali „odpoczynku” wszedłem do sanktuarium.
— Tobie być jenerałem, nie arcykapłanem!.. — zawołał śmiejąc się Ramzes. — I już rozumiesz drogę Labiryntu?…
— Rozumiałem ją od dawna, a teraz zebrałem wskazówki do kierowania się.
— Czy możesz mi to objaśnić?
— Owszem, nawet przy okazji pokażę waszej świątobliwości plan.
Droga ta — ciągnął Samentu — przechodzi w zygzak cztery razy przez cały Labirynt; zaczyna się na najwyższym piętrze, kończy w najniższym podziemiu i posiada jeszcze mnóstwo zakrętów. Dlatego jest tak długa.
— A jakże trafisz z jednej sali do drugiej, gdzie jest mnóstwo drzwi?…
— Na każdych drzwiach prowadzących do celu znajduje się cząstka zdania:
„Biada zdrajcy, który usiłuje przeniknąć najwyższą tajemnicę państwa i wyciągnąć świętokradzką rękę na majątek bogów. Zwłoki jego będą jak padlina, a duch nie zazna spokoju, lecz będzie się tułał po miejscach ciemnych, szarpany przez własne grzechy…”
— I ciebie nie odstrasza ten napis?
— A waszą świątobliwość odstrasza widok libijskiej włóczni?… Groźby dobre są dla pospólstwa, nie dla mnie, który sam potrafiłbym napisać jeszcze groźniejsze przekleństwa…
Faraon zamyślił się.
— Masz słuszność — rzekł. — Włócznia nie zaszkodzi temu, kto potrafi ją odbić, a mylna droga nie obłąka mędrca, który zna słowo prawdy…
Jakże jednak sprawisz, ażeby ustępowały przed tobą kamienie w ścianach i ażeby kolumny zamieniały się na drzwi wchodowe?…
Samentu pogardliwie wzruszył ramionami.
— W mojej świątyni — odparł — są także niedostrzegalne wejścia, nawet trudniej otwierające się aniżeli w Labiryncie. Kto zna słowo tajemnicy, wszędzie trafi, jak słusznie powiedziałeś, wasza świątobliwość.
Faraon oparł głowę na ręku i wciąż dumał.
— Żal by mi cię było — rzekł — gdybyś na tej drodze spotkał nieszczęście…
— W najgorszym wypadku spotkam śmierć, a czyliż ona nie grozi nawet faraonom?… Czy wreszcie wasza świątobliwość nie szedłeś śmiało nad Jeziora Sodowe, choć nie byłeś pewny, że stamtąd powrócisz?…