— Spojrzyj na to okno — ciągnęła — na to drzewo… Czy wiesz, kogo dziś w nocy widziałam na tym drzewie, za oknem?..
— Miałżeby przyjechać do Tebów przyrodni brat jego świątobliwości?…
— To nie był tamten — szeptała łkając. — To był on sam…. mój syn… mój Ramzes!..
— Na drzewie?… dziś w nocy?…
— Tak!.. światło pochodni doskonale padało na jego twarz i postać… Miał kaftan w białe i niebieskie pasy… obłąkane spojrzenie… śmiał się dziko jak tamten nieszczęsny jego brat i mówił: „Patrz, matko, ja już umiem latać, czego nie potrafił ani Seti, ani Ramzes Wielki, ani Cheops… Patrz, jakie wyrastają mi skrzydła!..”
Wyciągnął do mnie rękę, i ja, nieprzytomna z żalu, dotykałam przez okno jego rąk, jego twarzy oblanej zimnym potem… Wreszcie zsunął się z drzewa i uciekł.
Tutmozis słuchał przerażony. Nagle uderzył się w czoło.
— To nie był Ramzes! — odparł stanowczo. — To był człowiek bardzo podobny do niego, podły Grek, Lykon, który zabił mu syna, a dziś znajduje się w mocy arcykapłanów… To nie Ramzes!.. To występek tych nikczemników, Herhora i Mefresa…
Na twarzy królowej błysnęła nadzieja, lecz tylko na chwilę.
— Czyliżbym nie poznała mego syna?…
— Lykon ma być nadzwyczajnie podobny — rzekł Tutmozis., — To sprawa kapłanów… Nikczemni!.. Śmierci za mało dla nich…
— Więc faraon spał dzisiejszą noc w domu? — nagle zapytała pani.
Tutmozis zmięszał się i spuścił oczy.
— Więc nie spał?…
— Spał… — orzekł niepewnym głosem ulubieniec.
— Kłamiesz!.. Ale powiedz mi przynajmniej, czy nie miał kaftana w białe i niebieskie pasy?…
— Nie pamiętam… — szepnął Tutmozis.
— Znowu kłamiesz… A ten płaszcz… powiedz, że to nie jest płaszcz mego syna… Mój niewolnik znalazł go na tym samym drzewie…
Pani zerwała się i wydobyła ze skrzyni brunatny płaszcz z kapturem. Jednocześnie Tutmozis przypomniał sobie, że faraon wrócił po północy bez płaszcza, a nawet tłomaczył się przed nim, że płaszcz zginął mu gdzieś w ogrodzie…
Wahał się, myślał, w końcu odparł stanowczo:
— Nie, królowo. To nie był faraon… To był Lykon i zbrodnia kapłanów, o której natychmiast trzeba powiedzieć jego świątobliwości…
— A jeżeli to Ramzes?… — znowu spytała pani, choć w jej oczach już było widać iskrę nadziei.
Tutmozis stropił się. Domysł jego co do Lykona był mądry i mógł być słuszny; lecz nie brakło poszlak, że królowa widziała Ramzesa. Wszak wrócił do swego mieszkania po północy, miał kaftan w białe i niebieskie pasy, zgubił płaszcz… Wszakże jego brat już był obłąkany, a wreszcie — czy w tym wypadku mogłoby omylić się serce matki?..
I oto naraz w duszy Tutmozisa zbudziły się wątpliwości skłębione i zmotane jak gniazdo jadowitych wężów.
Szczęściem, w miarę jak on wahał się, w serce królowej wstępowała otucha.
— Dobrze, że przypomniałeś mi tego Lykona… Pamiętam!.. Przez niego Mefres posądził Ramzesa o dzieciobójstwo, a dziś — może posługuje się nędznikiem do zniesławienia pana…
W każdym razie ani słowa nikomu o tym, co ci powierzyłam… Gdyby Ramzes… gdyby naprawdę uległ takiemu nieszczęściu, może to być chwilowe… Niepodobna upakarzać go rozgłaszaniem podobnych wieści, a nawet niepodobna zawiadamiać go o tym!.. Jeżeli zaś jest to zbrodnia kapłanów, musimy być również ostrożni. Chociaż ludzie, którzy uciekają się do takich oszustw, nie mogą być silni.
— Wyśledzę ja to — przerwał Tutmozis — ale gdy się przekonam…
— Tylko nie mów Ramzesowi, zaklinam cię na cienie ojców!.. — zawołała pani składając ręce. — Faraon nie przebaczyłby im, oddałby ich pod sąd, a wówczas musiałoby nastąpić jedno z dwu nieszczęść. Albo skazano by na śmierć najwyższych kapłanów państwa, albo sąd uwolniłby ich… A co potem?…
Natomiast Lykona ścigaj i zabij bez miłosierdzia jak drapieżne zwierzę… jak żmiję…
Tutmozis pożegnał królowę znacznie uspokojoną, choć jego obawy wzrosły.
„Jeżeli ten podły Grek Lykon żyje pomimo kapłańskiego więzienia — myślał — to przede wszystkim, zamiast łazić po drzewach i pokazywać się królowej — wolałby uciec… Ja sam ułatwiłbym mu ucieczkę i obsypałbym bogactwami, gdyby wyznał mi prawdę i szukał opieki przeciw tym łotrom… Ale skąd kaftan, płaszcz?… Dlaczego myliłaby się matka?.. „
Od tej pory Tutmozis unikał faraona i nie śmiał patrzeć mu w oczy. A że i Ramzes był jakiś nieswój, więc zdawało się na pozór, że serdeczne ich stosunki ochłodły.
Lecz pewnego wieczora pan znowu wezwał ulubieńca.
— Muszę — rzekł — pogadać z Hiramem o ważnych sprawach, więc wychodzę. Czuwaj tu, przy mojej sypialni, a gdyby kto chciał mnie widzieć, nie dopuść…
Gdy Ramzes zniknął w tajemnych korytarzach pałacu, Tutmozisa ogarnął niepokój.
„Może — myślał — kapłani otruli go jakim szalejem, a on czując, że zbliża się wybuch choroby, ucieka ze swego domu?… Ha, zobaczymy.”
Jakoż zobaczył. Faraon wrócił dobrze po północy do swych komnat i wprawdzie miał na sobie płaszcz, ale… nie swój, tylko żołnierski.
Tutmozis zatrwożył się i nie spał do rana oczekując, rychło znowu wezwie go królowa.
Królowa jednak nie wezwała go. Natomiast, w czasie rannego przeglądu gwardii, oficer Eunana poprosił swego naczelnika o chwilę rozmowy…