I stała się rzecz okropna: w miarę jak głos mówił, słońce traciło blask. A wraz z ostatnim słowem zrobiło się ciemno jak w nocy. Na niebie zaiskrzyły się gwiazdy, a zamiast słońca stał czarny krąg otoczony obrączką płomieni.
Niezmierny krzyk wydarł się ze stu tysięcy piersi. Szturmujący do bramy rzucili belki, chłopi upadli na ziemię…
— Oto nadszedł dzień sądu i śmierci!.. — zawołał jękliwy głos w końcu ulicy.
— Bogowie!.. litości!.. święty mężu, odwróć klęskę!.. — zawołał tłum.
— Biada wojskom, które spełniają rozkazy bezbożnych naczelników!.. — zawołał wielki głos ze świątyni.
W odpowiedzi — już cały lud upadł na twarz, a w dwu pułkach stojących przed świątynią powstało zamieszanie. Szeregi połamały się, żołnierze poczęli rzucać broń i bez pamięci uciekać w stronę rzeki. Jedni pędząc jak ślepi wśród ciemności rozbijali się o ściany domów; inni padali na bruk deptani na śmierć przez swoich towarzyszów. W ciągu paru minut, zamiast zwartych kolumn wojsk, leżały na placu porozrzucane włócznie i topory, a przy wejściu do ulic — piętrzyły się stosy rannych i trupów.
Żadna przegrana bitwa nie skończyła się podobną klęską.
— Bogowie!.. bogowie!.. — jęczał i płakał lud — zmiłujcie się nad niewinnymi…
— Ozirisie!.. — zawołał z tarasu Herhor — ulituj się i okaż oblicze swoje nieszczęśliwemu ludowi…
— Po raz ostatni wysłucham modlitwy moich kapłanów, bom jest miłosierny… — odpowiedział nadludzki głos ze świątyni.
I w tejże samej chwili ciemność pierzchnęła, a słońce odzyskało swój blask.
Nowy krzyk, nowy płacz, nowe modlitwy rozległy się między tłumem. Pijani radością ludzie witali zmartwychwstające słońce. Nieznajomi padali sobie w objęcia, kilka osób zmarło, a wszyscy na klęczkach pełzali do świątyni, aby całować jej błogosławione mury.
Na szczycie bramy stał najdostojniejszy Herhor, zapatrzony w niebo, a dwaj kapłani podtrzymywali jego święte ręce, którymi rozpędził ciemność i uratował lud swój od zagłady.
Takie same sceny, z pewnymi odmianami, miały miejsce w całym Dolnym Egipcie. W każdym mieście, dwudziestego Paofi, lud od rana zbierał się pod świątyniami i w każdym mieście około południa jakaś banda szturmowała do bramy świętej. Wszędzie nad bramą, około pierwszej, ukazywał się arcykapłan świątyni z orszakiem, przeklinał bezbożników i robił ciemność. A gdy tłum uciekał w popłochu albo padał na ziemię, arcykapłani modlili się do Ozirisa, aby ukazał swoje oblicze, i — dzienna światłość znowu powracała na ziemię.
Tym sposobem, dzięki zaćmieniu słońca, pełne mądrości stronnictwo kapłańskie już i w Dolnym Egipcie zachwiało powagę Ramzesa XIII. W ciągu kilku minut rząd faraona stanął, nawet nie wiedząc o tym, nad brzegiem przepaści. Ocalić go mógł tylko wielki rozum i dokładna znajomość sytuacji. Tego jednak zabrakło w królewskim pałacu, gdzie właśnie w ciężkiej chwili zaczęło się wszechmocne panowanie przypadku.
Dwudziestego Paofi jego świątobliwość wstał równo ze wschodem słońca i ażeby być bliżej teatru działań, przeniósł się z głównego gmachu do willi, która zaledwie o godzinę drogi pieszej leżała od Memfisu. Willa ta miała z jednej strony koszary wojsk azjatyckich, z drugiej — pałacyk Tutmozisa i jego małżonki, pięknej Hebron. Wraz z panem przyszli tutaj wierni Ramzesowi dygnitarze i — pierwszy pułk gwardii, w którym faraon pokładał nieograniczone zaufanie.
Ramzes XIII był w doskonałym humorze. Wykąpał się, zjadł z apetytem śniadanie i — zaczął przesłuchiwać gońców, którzy co kwadrans nadlatywali z Memfisu.
Raporta ich były jednostajne aż do znudzenia. Arcykapłani i kilku nomarchów, pod przywództwem Herhora i Mefresa, zamknęli się w świątyni Ptah. Wojsko jest pełne otuchy, a lud wzburzony. Wszyscy błogosławią faraona i czekają na rozkaz do ataku.
Kiedy o godzinie dziewiątej czwarty kurier powtórzył te same słowa, faraon zmarszczył brwi.
— Na co oni czekają?… — zapytał pan. — Niech atakują natychmiast.
Goniec odpowiedział, że jeszcze nie zebrała się główna banda, która ma napaść świątynię i wyłamać miedzianą bramę.
Objaśnienie to nie podobało się panu. Potrząsnął głową i wysłał do Memfisu oficera, ażeby przyśpieszyć atak.
— Co znaczy ta zwłoka?… — mówił. — Myślałem, że moje wojsko obudzi mnie wiadomością o zdobyciu świątyni… W podobnych wypadkach szybkość działań jest warunkiem powodzenia.
Oficer odjechał, ale pod świątynią Ptah nie zmieniło się nic. Lud czekał na coś, a głównej bandy nie było jeszcze na placu.
Można było sądzić, że jakaś inna wola opóźnia wykonywanie rozkazów.
O dziewiątej rano do willi zajmowanej przez faraona przybyła lektyka królowej Nikotris.
Czcigodna pani prawie gwałtem wdarła się do synowskiej komnaty i z płaczem upadła do nóg panu.
— Czego żądasz, matko? — rzekł Ramzes, z trudem ukrywając niecierpliwość. — Czy zapomniałaś, że dla kobiet nie ma miejsca w obozie?…
— Dzisiaj nie ruszę się stąd, nie opuszczę cię ani na chwilę!.. — zawołała. — Prawda, że jesteś synem Izydy i ona otacza cię swoją opieką… Ale mimo to umarłabym z niepokoju.
— Cóż mi grozi? — spytał faraon wzruszając ramionami.