— Rozumie się — ciągnął Eunana spoglądając w stronę ministra — że jak nakazuje pobożność, ja i moi ludzie, złożywszy hołd złotym wizerunkom słońca, zatrzymaliśmy pochód. Jest to tak ważna wróżba, że bez rozkazu nikt z nas nie ośmieliłby się iść naprzód.
— Widzę, że jesteś prawdziwie pobożnym Egipcjaninem, choć rysy masz chetyckie — odpowiedział dostojny Herhor. A zwróciwszy się do kilku bliżej stojących dygnitarzy dodał:
— Nie pójdziemy dalej gościńcem, bo moglibyśmy podeptać święte żuki. Pentuerze, czy tym wąwozem, na prawo, można okolić szosę?
— Tak jest — odparł pisarz ministra. — Wąwóz ten ma milę długości i wychodzi znowu na szosę, prawie naprzeciw Pi-Bailos.
— Ogromna strata czasu — wtrącił gniewnie następca.
— Przysiągłbym, że to nie skarabeusze, ale duchy moich fenickich lichwiarzy — odezwał się elegant Tutmozis.
— Nie mogąc z powodu śmierci odebrać pieniędzy, zmuszają mnie, abym za karę szedł przez pustynię!..
Świta książęca z niepokojem oczekiwała decyzji, więc Ramzes odezwał się do Herhora:
— Cóż o tym myślisz, ojcze święty?
— Spojrzyj na oficerów — odparł kapłan — a zrozumiesz, że musimy iść wąwozem.
Teraz wysunął się dowódca Greków, generał Patrokles, i rzekł do następcy:
— Jeżeli książę pozwolisz, mój pułk pójdzie dalej szosą. Nasi żołnierze nie boją się skarabeuszów.
— Wasi żołnierze nie boją się nawet grobów królewskich — odpowiedział minister. — Nie musi tam być jednak bezpiecznie, skoro żaden nie wrócił.
Zmieszany Grek usunął się do świty.
— Przyznaj, ojcze święty — szepnął z najwyższym gniewem następca — że taka przeszkoda nawet osła nie zatrzymałaby w podróży.
— Bo też osioł nigdy nie będzie faraonem — spokojnie odparł minister. — W takim razie ty, ministrze, przeprowadzisz oddział przez wąwóz! — zawołał Ramzes. — Ja nie znam się na kapłańskiej taktyce, zresztą muszę odpocząć. Chodź ze mną kuzynie — rzekł do Tutmozisa i skierował się w stronę łysych pagórków.
ROZDZIAŁ DRUGI
Jego dostojność Herhor natychmiast polecił swemu adiutantowi, który nosił topór, objąć dowództwo straży przedniej w miejsce Eunany. Potem wysłał rozkaz, ażeby machiny wojenne do rzucania wielkich kamieni zjechały z szosy ku wąwozowi, a żołnierze greccy aby ułatwiali im przejście w miejscach trudnych. Wszystkie zaś wozy i lektyki oficerów świty miały ruszyć na końcu. Kiedy Herhor wydawał rozkazy, adiutant noszący wachlarz zbliżywszy się do pisarza Pentuera szepnął:
— Chyba już nigdy nie będzie można jeździć tą szosą…
— Dlaczego? — odparł kapłan. — Ale skoro dwa święte żuki przeszły nam drogę, nie wypada iść nią dalej. Mogłoby się zdarzyć nieszczęście.
— Już i tak jest nieszczęście. Albo nie uważałeś, że książę Ramzes rozgniewał się na ministra, a nasz pan nie należy do tych, którzy zapominają…
— Nie książę na naszego pana, ale nasz pan na księcia obraził się i zgromił go — odrzekł Pentuer. — I dobrze zrobił. Bo młodemu księciu już dziś wydaje się, że będzie drugim Menesem…
— Chyba Ramzesem Wielkim?… — wtrącił adiutant.
— Ramzes Wielki słuchał bogów, za co we wszystkich świątyniach ma chlubne napisy. Ale Menes, pierwszy faraon Egiptu, był burzycielem porządku i tylko ojcowskiej łagodności kapłanów zawdzięcza, że jego imię jest wspominane… Chociaż nie dałbym jednego utena miedzi, że mumia Menesa nie istnieje.
— Mój Pentuerze — mówił adiutant — jesteś mędrcem, więc rozumiesz, że nam wszystko jedno, czy mamy dziesięciu panów, czy jedenastu…
— Ale ludowi nie wszystko jedno, czy ma wydobywać co roku górę złota dla kapłanów, czy dwie góry złota: dla kapłanów i dla faraona — odpowiedział Pentuer i oczy mu błysnęły.
— Rozmyślasz o niebezpiecznych sprawach — szepnął adiutant.
— A ileż razy ty sam gorszyłeś się zbytkami dworu faraona i nomarchów?… — spytał ździwiony kapłan.
— Cicho…cicho!..jeszcze będziemy mówili o tych rzeczach, ale nie teraz.
Pomimo piasku machiny wojenne, do których przyprzężono po dwa woły, szybciej toczyły się po pustyni aniżeli po szosie. Przy pierwszej z nich szedł Eunana, zakłopotany i rozmyślający nad tym: dlaczego minister pozbawił go dowództwa przedniej straży? Czy chce mu powierzyć jakieś wyższe stanowisko? Wyglądając tedy nowej kariery, a może dla zagłuszenia obaw, które miotały jego sercem, pochwycił drąg i gdzie był głębszy piasek, podpierał balistę albo krzykiem zachęcał Greków. Ci jednak mało zwracali na niego uwagi.
Już dobre pół godziny orszak posuwał się krętym wąwozem o ścianach nagich i spadzistych, gdyż straż przednia znowu zatrzymała się. W tym miejscu znajdował się inny wąwóz, poprzeczny, środkiem którego ciągnął się dość szeroki kanał.
Goniec wysłany do ministra z wiadomością o przeszkodzie, przywiózł polecenie, ażeby kanał natychmiast zasypać. Około setki żołnierzy greckich z oskardami i łopatami rzuciło się do roboty. Jedni odrąbywali kamienie ze skał, drudzy wrzucali je do rowu i przysypywali piaskiem.
Wtem z głębi wąwozu wyszedł człowiek z motyką mającą formę bocianiej szyi z dziobem.