— Za prędko potępiłem ich — odparł. — Gniew jak dym zasłonił mi oczy. Wstydzę się tego, com powiedział, niemniej jednak chcę, ażeby ani ludzie dworscy, ani żołnierze i robotnicy nie doznawali krzywdy…
A ponieważ moje zasoby są wyczerpane, trzeba więc pożyczyć… Chyba sto talentów wystarczy, jak myślisz?
— Ja myślę, że nam nikt nie pożyczy stu talentów — szepnął Tutmozis. Namiestnik wyniośle spojrzał na niego.
— Także się to odpowiada synowi faraona? — spytał.
— Wypędź mnie od siebie — rzekł smutnym głosem Tutmozis — ale mówiłem prawdę. Dziś nikt nam nie pożyczy, bo i już nie ma kto…
— Od czegóż jest Dagon?… — zdziwił się książę. — Nie ma go przy moim dworze czy umarł?
— Dagon mieszka w Pi-Bast, ale całe dnie wraz z innymi kupcami fenickimi przepędza w świątyni Astarty na pokucie i modłach…
— Skądże taka pobożność? Czy dlatego, że ja byłem w świątyni, to i mój bankier uważa za potrzebne naradzać się z bogami?
Tutmozis kręcił się na taburecie.
— Fenicjanie — rzekł — są zatrwożeni, nawet zgnębieni wieściami…
— O czym?
— Ktoś rozpuścił plotkę, że gdy wasza dostojność wstąpisz na tron, Fenicjanie zostaną wygnani, a ich majątki zabrane na rzecz skarbu…
— No, to mają jeszcze dosyć czasu, — uśmiechnął się książę.
Tutmozis wciąż wahał się.
— Słychać — mówił zniżonym głosem — że zdrowie jego świątobliwości (oby żył wiecznie!..) mocno zachwiało się w tych czasach…
— To fałsz! — przerwał zaniepokojony książę. — Przecież wiedziałbym o tym…
— A jednak kapłani odprawiają w tajemnicy nabożeństwa za powrócenie zdrowia faraonowi — szeptał Tutmozis. — Wiem o tym z pewnością…
Książę stanął zdumiony.
— Jak to — rzekł — więc ojciec mój jest ciężko chory, kapłani modlą się za niego, a mnie nic o tym nie mówią?…
— Słychać, że choroba jego świątobliwości może przeciągnąć się z rok.
Ramzes machnął ręką.
— Ech!.. słuchasz bajek i mnie niepokoisz. Powiedz mi lepiej o Fenicjanach, bo to ciekawsze.
— Słyszałem — ciągnął Tutmozis — tylko to, co i wszyscy, że wasza dostojność, przekonawszy się w świątyni o szkodliwości Fenicjan, zobowiązałeś się wypędzić ich.
— W świątyni?… — powtórzył następca. — A któż może wiedzieć, o czym ja przekonałem się i co postanowiłem w świątyni?…
Tutmozis wzruszył ramionami i milczał.
— Czyliżby zdrada i tam?… — szepnął książę. — W każdym razie zawołasz do mnie Dagona — rzekł głośno. Muszę poznać źródło tych kłamstw i, przez bogi, położyć im koniec!..
— Dobrze uczynisz, panie — odparł Tutmozis — gdyż cały Egipt jest zaniepokojony. Już dziś nie ma u kogo pożyczać pieniędzy, a gdyby te pogłoski trwały dłużej, ustałby handel. Dziś już nasza arystokracja wpadła w biedę, z której nie widać wyjścia, a i twój dwór, panie, odczuwa niedostatek. Za miesiąc może to samo zdarzyć się w pałacu jego świątobliwości…
— Milcz — przerwał książę — i natychmiast zawołaj mi Dagona.
Tutmozis wybiegł, ale bankier zjawił się u namiestnika dopiero wieczorem. Miał na sobie białą płachtę w czarne pasy.
— Poszaleliście?… — zawołał następca na ten widok.
— Zaraz ja cię tu rozchmurzę… Potrzebuję natychmiast stu talentów. Idź i nie pokazuj mi się, dopóki tego nie załatwisz. Ale bankier zasłonił swoje oblicze i zapłakał.
— Co to znaczy? — spytał niecierpliwie książę.
— Panie — odparł Dagon klękając — weź mój majątek, sprzedaj mnie i moją rodzinę…
Wszystko weź, nawet życie nasze. Ale sto talentów… skąd bym ja dostał dziś taki majątek?…
Już ani z Egiptu, ani z Fenicji… — mówił wśród łkań.
— Set opętał cię, Dagonie! — roześmiał się następca. — Czyliż i ty uwierzyłbyś, że ja myślę o wygnaniu was?…
Bankier po raz drugi upadł mu do nóg.
— Ja nic nie wiem… ja jestem zwyczajny kupiec i twój niewolnik… Tyle dni, ile jest między nowiem i pełnią, wystarczyło, ażeby zrobić ze mnie proch i z mego majątku ślinę…
— Ależ wytłomacz mi, co to znaczy? — pytał niecierpliwie następca.
— Ja nie potrafię nic powiedzieć, a choćbym nawet umiał, mam wielką pieczęć na ustach…
Dziś modlę się tylko i płaczę…
„Czy i Fenicjanie modlą się?” — pomyślał książę.
— Nie mogąc oddać ci żadnej usługi, panie mój — ciągnął Dagon — dam ci przynajmniej dobrą radę… Jest tu w Pi-Bast sławny książę tyryjski, Hiram. Człowiek stary, mądry i strasznie bogaty… Wezwij go, erpatre, i zażądaj sto talentów, a może on potrafi dogodzić waszej dostojności…
Ponieważ Ramzes żadnych objaśnień nie mógł wydobyć z bankiera, uwolnił go więc i obiecał, że wyszle poselstwo do Hirama.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Na drugi dzień rano Tutmozis z wielką świtą oficerów i dworzan złożył wizytę tyryjskiemu księciu i zaprosił go do namiestnika.
W południe przed pałacem zjawił się Hiram w prostej lektyce niesionej przez óśmiu ubogich Egipcjan, którym udzielał jałmużny. Otaczali go znakomitsi kupcy feniccy i ten sam tłum ludu, który co dzień wystawał przed jego domem.