Ogłuszający huk sprawił, że otrząsnął się z zamyślenia. Wielki biały koń — tylko że, Tristran natychmiast się zorientował, tak naprawdę wcale nie był to koń — wyłamał kopnięciem drzwi boksu i zniżając róg, rzucił się pędem ku niemu.
Tristran padł na zasłaną słomą podłogę, obronnym gestem unosząc ręce.
Minęła długa chwila. Uniósł głowę. Jednorożec zatrzymał się tuż przed kuflem i wsunął czubek rogu do grzanego wina.
Tristran niezgrabnie dźwignął się z ziemi. Wino bulgotało i dymiło, i w tym momencie przypomniał sobie — słyszał o tym kiedyś w starych bajkach, dziecięcych opowieściach — że róg jednorożca chroni przed…
— Trucizna — szepnął. Jednorożec uniósł głowę, spojrzał mu wprost w oczy i Tristran wiedział już, że to prawda. Serce waliło mu w piersi. Na zewnątrz wiatr zawodził głosem oszalałej wiedźmy.
Tristran rzucił się pędem do drzwi stajni. Nagle jednak przystanął. Zastanowił się chwilę. Pogrzebał w kieszeni tuniki i znalazł bryłkę wosku, jedyne, co pozostało ze świeczki. Do ogarka przylepił się suchy bukowy liść. Tristran starannie oderwał listek, uniósł go do ucha i posłuchał, co tamten miał mu do powiedzenia.
— Wina, panie? — spytała kobieta w długiej, czerwonej sukni, gdy Primus przekroczył próg gospody.
— Dziękuje, ale nie — odparł. — Mam taki przesąd;
póki na własne oczy nie ujrzę zimnego trupa mojego brata, będę pił wyłącznie własne wino i jadł jedynie żywność, którą sam zdobyłem i przyrządziłem. Uczynię tak i tutaj, jeśli nie macie zastrzeżeń. Oczywiście zapłacę jak za wasze wino. Zechciałabyś postawić tę butelkę przy ogniu, by nieco się rozgrzała? Towarzyszy mi też młody mężczyzna. W tej chwili zajmuje się końmi, a że nie złożył podobnej przysięgi, kufel grzanego wina z pewnością przepędziłby chłód z jego kości, jeśli zechcecie mu je posłać.
Posługaczka dygnęła i podreptała do kuchni.
— Zatem, gospodarzu — rzekł Primus, zwracając się białobrodego mężczyzny — jak wyglądają wasze łóżka? Macie w nich sienniki? Czy w pokojach napalono? Dostrzegam też z rosnącą radością, że przed kominkiem stoi wanna. Jeśli nagrzaliście cebrzyk wody, chętnie później zażyję kąpieli. Nie zapłacę jednak więcej niż srebrny grosz.
Gospodarz spojrzał na żonę.
— Nasze łóżka są wygodne — powiedziała. — Każę też służącej napalić w sypialni i przygotować ją dla pana i pańskiego towarzysza.
Primus zdjął ociekającą wodą czarną szatę i powiesił ją przy ogniu, obok wciąż wilgotnej błękitnej sukni gwiazdy. Następnie odwrócił się i ujrzał siedzącą przy stole młodą pannę.
— Ty także jesteś tu gościem? — spytał. — Miło cię poznać, pani, w tę zabójczą pogodę. — W tym momencie ze stajni dobiegł głośny huk. — Coś musiało spłoszyć konie — zauważył z troską Primus.
— Pewnie piorun — odparła żona gospodarza. — Możliwe — mruknął Primus. Coś innego zaprzątało mu głowę. Podszedł do gwiazdy i przez kilka chwil spoglądał jej prosto w oczy. — Ty… — Urwał. A potem, z rosnącą pewnością siebie, rzekł: — Masz klejnot mojego ojca.
Masz Moc Burzy. Dziewczyna rzuciła mu gniewne spojrzenie błękitnych jak niebo oczu.
— No, dalej. Poproś mnie o niego i będę mogła wreszcie pozbyć się tej błyskotki.
Żona gospodarza zbliżyła się szybko do stołu.
— Nie przeszkadzaj innym gościom, kochaniutki — upomniała surowo Primusa.
Wzrok mężczyzny powędrował ku nożom leżącym na drewnianym blacie. Natychmiast je rozpoznał. W skarbcu Cytadeli Burz ukryto wystrzępione zwoje, przedstawiające te same noże i wymieniające ich nazwy. Były stare, pochodziły z Pierwszej Ery Świata.
Drzwi gospody otwarły się z trzaskiem.
— Primusie! — zawołał Tristran, wbiegając do środka. — Oni próbowali mnie otruć!
Pan Primus sięgnął po swój miecz. W tym momencie jednak królowa czarownic chwyciła najdłuższy z noży i jednym gładkim, fachowym ruchem przesunęła ostrze po jego gardle…
Dla Tristrana wszystko rozegrało się tak szybko, że przez chwilę nie rozumiał, co widzi. Wpadł do środka, ujrzał gwiazdę i pana Primusa, gospodarza i jego dziwną rodzinę, a potem zobaczył krew, tryskającą szkarłatną strugą w blasku ognia.
— Załatwcie go! — krzyknęła kobieta w czerwonej sukni — Łapcie smarkacza!
Capik i służąca skoczyli ku Tristranowi i w tym momencie do gospody wpadł jednorożec.
Tristran rzucił się w bok. Jednorożec wspiął się na tylne nogi i uderzeniem kopyta posłał służącą w kąt.
Capik obniżył głowę i popędził wprost na jednorożca jakby zamierzał uderzyć go czołem. Jednorożec zrobił to samo i tak zginął właściciel gospody.
— Głupcy! — wrzasnęła wściekle jego żona. Ruszyła w stronę jednorożca, w obu rękach trzymając noże. Prawa dłoń i przedramię pokrywała jej krew dokładnie tej barwy co suknia. Tristran padł na kolana i ruszył na czworakach w stronę kominka. W lewej dłoni trzymał bryłkę wosku; wszystko, co zostało ze świeczki, która go tu sprowadziła. Ściskał wosk w palcach, póki nie zmiękł.
— Lepiej, żeby to zadziałało — powiedział do siebie. Miał nadzieję, że drzewo wiedziało, co mówi.
Za jego plecami jednorożec zakwiczał z bólu.
Tristran oddarł od tuniki kawałek koronki i wcisnął ją w wosk.