– A w gruncie rzeczy byłem tak czysty, że aż śmiech bierze. I wcale przez to nie cierpiałem. Byłem z tego dumny niby ze szczególnej tajemnicy, a innym wydawałem się bardzo doświadczony. Nie byłem, co prawda, wstydliwy ani nieśmiały. Ot, żyłem sobie po prostu bardzo wygodnie i czekałem. A moi koledzy, którzy używali najgorszych słów i którym dech zapierało przy słowie “kobieta", byli wszyscy pryszczaci, brudni, ręce im się pociły. Gardziłem nimi za te pryszcze. Oni tak obrzydliwie kłamali o swoich miłosnych sprawach.
– Nie będę ukrywał przed panem – powiedział matowym głosem Podtiagin – że zacząłem z pokojówką. Była cudowna, cicha, szarooka. Miała na imię Głasza. Takie to były sprawy.
– Nie, ja czekałem – cicho powiedział Ganin. – Od trzynastego do szesnastego roku życia, to znaczy przez trzy lata. Kiedy miałem trzynaście lat, bawiliśmy się raz w chowanego i znalazłem się ze swoim rówieśnikiem w szafie z ubraniami. Opowiedział mi po ciemku, że na świecie istnieją cudowne kobiety, które pozwalają rozbierać się za pieniądze. Nie usłyszałem dokładnie, jak je nazwał, zdawało mi się, że “prinstytutka". Połączenie princessy i instytutki *
. Dlatego, kiedy o nich myślałem, wydawały mi się takie cudowne, takie tajemnicze. Wkrótce, rzecz jasna, zrozumiałem, że się omyliłem, bo te kobiety, które rozkołysanym krokiem przechadzały się po Newskim, i nas, gimnazjalistów, nazywały “szczawikami", wcale mnie nie pociągały. No i po trzech latach takiej dumy i niewinności doczekałem się. To się stało latem, w naszej wsi…– Tak, tak – powiedział Podtiagin. – Rozumiem to wszystko. Tyle że to trochę nudne. Szesnaście lat, zagajnik, miłość…
Ganin spojrzał na niego z zaciekawieniem.
– Cóż może być lepszego, panie Antoni?
– Nie wiem, niech mnie pan nie pyta, mój drogi. Wyjałowiłem życie poezją, a teraz za późno, żeby zaczynać je od nowa. Myślę tylko, że ostatecznie lepiej być sangwinikiem, człowiekiem działania – a jeśli już się bawić, to tak, żeby lustra trzaskały.
– To się też zdarzało – uśmiechnął się Ganin.
Podtiagin zamyślił się chwilę.
– Mówił pan o rosyjskiej wsi, panie Lwie. Pan ją pewnie znowu kiedyś zobaczy. A ja złożę kości tutaj. Albo w Paryżu. Całkiem się dziś rozkleiłem, przepraszam pana.
Obaj zamilkli. Przejechał pociąg. Parowóz skądś z oddali zawołał rozpaczliwie i niezależnie. W odsłoniętym oknie chłodno granatowiała noc, odbijając abażur lampy i skraj oświetlonego stołu. Podtiagin siedział przygarbiony, z opuszczoną siwą głową, obracając w dłoniach skórzaną papierośnicę. Nikt nie zdołałby zgadnąć, o czym rozmyślał. Czy o bezbarwnie przeminionym życiu, czy też o starości, chorobie, nędzy, które stawały przed nim z posępną oczywistością nocnego widma, czy o paszporcie, Paryżu, czy też po prostu o tym, że we wzorze dywanika dokładnie mieści się czubek buta, że warto by napić się zimnego piwa, że gość zasiedział się i nie wychodzi – Bóg to raczy wiedzieć; Ganin jednak, spoglądając na jego dużą, pochyloną głowę, na starczy meszek w uszach, na ramiona, zgarbione od literackich utrudzeń, poczuł nagle taki smutek, że stracił ochotę do opowieści o rosyjskim lecie, o ścieżkach w parku, a zwłaszcza o wczorajszym zdumiewającym zdarzeniu.
– Pójdę już. Niech pan dobrze śpi, panie Antoni.
– Dobranoc, Lowuszka – westchnął Podtiagin. – Przyjemnie sobie pogadaliśmy. Pan przynajmniej nie pogardza mną za to, że wziąłem pieniądze od Kunicyna.
I dopiero w ostatniej chwili, już na progu pokoju, Ganin przystanął i powiedział.
– Czy pan wie, panie Antoni? Mam nowy cudowny romans. Właśnie do niej idę. Jestem bardzo szczęśliwy.
Podtiagin skinął głową życzliwie.
– Tak, tak. Proszę przekazać ode mnie ukłony. Nie mam zaszczytu znać, ale mimo to proszę przekazać ukłony.
6
To dziwne, ale nie pamiętał, kiedy właściwie zobaczył ją po raz pierwszy. Może na letnisku, na koncercie, który urządzono w dużej szopie na łące. Może widział ją przelotnie już przedtem. Było tak, jakby znał jej śmiech, delikatną smagłość i dużą kokardę już wtedy, gdy mu student-sanitariusz przy tamtejszym żołnierskim lazarecie opowiadał o “ładnej i miłej" panience – tak ją student określił – a rozmawiali o tym przecież jeszcze przed koncertem. Ganin na próżno wytężał teraz pamięć: tego najpierwszego spotkania nie mógł sobie odtworzyć. Czekał przecież na nią tak zachłannie, tak wiele w owych szczęśliwych dniach po tyfusie myślał o niej, że na długo przedtem, nim ją zobaczył, stworzył sobie jedyne o niej wyobrażenie, i teraz, po wielu latach, wydawało mu się, że spotkanie, które mu się zwidywało, i spotkanie rzeczywiste zlewają się, niepostrzeżenie przemieniają jedno w drugie, żywa bowiem była tylko płynnym przedłużeniem zwiastującej ją postaci.