Читаем Mistrz i Małgorzata полностью

– To za mało, za mało – znów wyszeptał Korowiow – proszę spojrzeć tam, w lewo, na pierwsze skrzypce, i proszę skinąć tak, aby każdy pomyślał, że właśnie jego pani dostrzegła. Tu są same światowe sławy. O, ten, za pierwszym pulpitem, to Vieux–temps!... Tak, świetnie... A teraz dalej!

– Kto dyryguje? – zapytała Małgorzata odlatując.

– Johann Strauss! – wrzasnął kocur. – I niech mnie powieszą na lianie w tropikalnym lesie, jeśli kiedykolwiek na jakimkolwiek balu grała już taka orkiestra! Osobiście ich zapraszałem! I proszę zwrócić uwagę, że ani jeden nie zachorował, ani jeden nie odmówił!

W następnej sali nie było kolumn, zamiast nich po jednej stronie stała ściana czerwonych, różowych i mlecznobiałych róż, a po drugiej – ściana dubeltowych japońskich kamelii. Między tymi dwiema ścianami biły już z pluskiem fontanny i szampan pienił się bąbelkami w trzech basenach, z których pierwszy był przezroczysty i fioletowy, drugi rubinowy, a trzeci z kryształu. Wśród tych basenów krzątali się Murzyni w jasnoczerwonych turbanach i srebrnymi czerpakami napełniali z basenów płaskie puchary. W ścianie z róż była mała nisza, w której gorączkował się na estradzie ktoś w czerwonym fraku z jaskółczymi połami. Przed nim przeraźliwie głośno dudnił jazz. Skoro tylko dyrygent ujrzał Małgorzatę, zgiął się przed nią w ukłonie tak, że dłońmi dotykał podłogi, po czym wyprostował się i krzyknął przenikliwie:

– Alleluja!

Klepnął się po kolanie raz, potem na krzyż po drugim – dwa, wyrwał z ręki siedzącego z brzegu muzyka talerz i trzasnął nim o kolumnę.

Małgorzata odlatując dostrzegła jeszcze, że jazzman–wirtuoz walcząc z polonezem, który dął Małgorzacie w plecy, bije swoich jazzbandzistów talerzem po głowach, a oni przysiadają z komicznym, udawanym przerażeniem.

Wylecieli wreszcie na podest, na którym, jak zorientowała się Małgorzata, spotykał ją w ciemnościach Korowiow z latarenką. Teraz na owym podeście oślepiało światło lejące się z kryształowych winnych gron. Świta zatrzymała tu Małgorzatę, pod lewym jej ramieniem znalazła się niska kolumienka z ametystu.

– Jeśli będzie już bardzo ciężko, można oprzeć na niej rękę – szeptał Korowiow.

Jakiś czarnoskóry podłożył pod nogi Małgorzaty poduszkę, na której był wyhaftowany złoty pudel, i na poduszce tej posłuszna czyimś dłoniom Małgorzata postawiła prawą nogę, zgiąwszy ją w kolanie. Spróbowała się rozejrzeć. Korowiow i Asasello stali przy niej w uroczystych pozach. Obok Asasella stali trzej młodzieńcy, którzy trochę przypominali Abbadonę. W plecy wiało zimnem. Małgorzata obejrzała się i zobaczyła, że z marmurowej ściany za jej plecami tryska i spływa do oblodzonego basenu wino. Przy lewej nodze wyczuwała coś ciepłego i puszystego. Był to Behemot.

Małgorzata znajdowała się u szczytu ogromnych, zasłanych dywanem schodów. W dole, tak daleko, ze zdawało się, iż patrzy przez odwróconą lornetkę, widziała olbrzymią kordegardę z gigantycznym kominkiem, w którego czarnej i zimnej czeluści bez trudu mogłaby się zmieścić pięciotonowa ciężarówka. Ani w kordegardzie, ani na rzęsiście oświetlonych schodach nie było nikogo. Dźwięk trąb dobiegał teraz do Małgorzaty z daleka. Stali tak w bezruchu mniej więcej przez minutę.

– A gdzież goście? – zapytała Korowiowa Małgorzata.

– Nadejdą, królowo, nadejdą, zaraz nadejdą. Nie będziesz się mogła uskarżać na ich brak. Słowo daję, wolałbym drwa rąbać niż witać ich tutaj, na tym podeście.

– Co? Rąbać drwa?! – podchwycił rozmowny kot – Ja bym wolał być konduktorem w tramwaju, a to doprawdy najpodlejsze–zajęcie na świecie!

– Do północy zostało najwyżej dziesięć sekund – powiedział Korowiow – zaraz się zacznie.

Małgorzacie wydało się, że te sekundy ciągną się niezwykle długo. Najwyraźniej minęły już i nic się w ogóle nie stało. Aliści nagle coś huknęło w przepastnym kominku i wyskoczyła stamtąd szubienica, na której dyndał rozsypujący się w proch wisielec. Wisielec ów urwał się ze stryczka, upadł na posadzkę i oto wyskoczył z niego piękny rudy młodzian we fraku i w lakierkach. Wybiegła z kominka mała, na wpół zetlała trumna, otworzyło się wieko i wypadły z niej inne zwłoki. Piękny młodzian poskoczył ku nim z galanterią i podał im ramię. Ze zwłok tych uformowała się ruchliwa kobieta w czarnych pantoflach i z czarnymi piórami na głowie, i oboje pośpiesznie zaczęli wstępować po schodach.

– Otóż i pierwsi! – zawołał Korowiow. – Monsieur Jacques z małżonką. Mam zaszczyt przedstawić pani, królowo, jednego z najbardziej interesujących mężczyzn. Z powołania fałszerz pieniędzy, zdrajca stanu, ale doprawdy zdolny alchemik. Wsławił się tym – szepnął na ucho Małgorzacie – że otruł kochankę króla. A to się przecież nie każdemu zdarza! Proszę popatrzyć, jaki przystojny!

Pobladła Małgorzata z otwartymi ustami patrzyła na dół i zobaczyła, że zarówno trumna, jak szubienica znikają w jakichś bocznych drzwiczkach kordegardy.

– Jakże się cieszę! – wrzasnął kot prosto w nos wspinającego się po schodach pana Jacques'a.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Незримая жизнь Адди Ларю
Незримая жизнь Адди Ларю

Франция, 1714 год. Чтобы избежать брака без любви, юная Аделин заключает сделку с темным богом. Тот дарует ей свободу и бессмертие, но подарок его с подвохом: отныне девушка проклята быть всеми забытой. Собственные родители не узнают ее. Любой, с кем она познакомится, не вспомнит о ней, стоит Адди пропасть из вида на пару минут.Триста лет спустя, в наши дни, Адди все еще жива. Она видела, как сменяются эпохи. Ее образ вдохновлял музыкантов и художников, пускай позже те и не могли ответить, что за таинственная незнакомка послужила им музой. Аделин смирилась: таков единственный способ оставить в мире хоть какую-то память о ней. Но однажды в книжном магазине она встречает юношу, который произносит три заветных слова: «Я тебя помню»…Свежо и насыщенно, как бокал брюта в жаркий день. С этой книгой Виктория Шваб вышла на новый уровень. Если вы когда-нибудь задумывались о том, что вечная жизнь может быть худшим проклятием, история Адди Ларю – для вас.

Виктория Шваб

Фантастика / Магический реализм / Фэнтези