– Proszę mnie nie pouczać – odparł Behemot – nie pierwszy raz siedzę przy stole, spokojna głowa!
– Ach, jak miło się je kolację tak właśnie, zwyczajnie, przy kominku – skrzeczał Korowiow – W szczupłym gronie...
– Nie, Fagocie – protestował kocur – bal ma także swoje uroki, ma rozmach...
– Nie ma w nim żadnych uroków ani żadnego rozmachu – powiedział Woland.
– A proszę mi powiedzieć – zwróciła się do Asasella ożywiona po wypitej wódce Margot – zastrzelił go pan, tego eksbarona?
– Naturalnie – odparł Asasello. – Jakże miałem go nie zastrzelić? Koniecznie trzeba go było zastrzelić.
– Ach, jak ja się zdenerwowałam, kiedy ten baron upadł! – mówiła Małgorzata, najwyraźniej dotąd jeszcze przeżywając pierwsze morderstwo, jakie zdarzyło się jej widzieć. – Pan z pewnością dobrze strzela?
– Nie narzekam – odpowiedział Asasello.
– Na ile kroków? – zadała mu Małgorzata niezupełnie jasne pytanie.
– To zależy do czego – roztropnie odparł Asasello – co innego trafić młotkiem w szybę krytyka Łatuńskiego, a zupełnie co innego – trafić go w serce.
– W serce! – zawołała Małgorzata, nie wiedzieć, czemu chwytając się za własne serce. – W serce! – powtórzyła głucho.
– Co to za krytyk Łatuński? – przyglądając się Małgorzacie zapytał Woland.
Asasello, Korowiow i Behemot jakoś wstydliwie pospuszczali oczy, Małgorzata zaś czerwieniąc się odpowiedziała:
– Taki jeden krytyk... Dziś wieczorem zdemolowałam mu całe mieszkanie.
– Proszę, proszę! A czemuż to?...
– Ten człowiek, messer – wyjaśniła Małgorzata – zgubił pewnego mistrza.
– Ale dlaczegóż się pani sama fatygowała? – zapytał Woland,
– Pozwól mi, messer – zrywając się z krzesła radośnie zawrzasnął kocur.
– Siedź! – burknął Asasello wstając. – Sam tam zaraz pojadę...
– Nie! – zawołała Małgorzata. – Nie, błagam, messer, nie trzeba!
– Jak pani woli, jak pani sobie życzy – odparł Woland, a Asasello usiadł na swoim miejscu.
– Więc na czym żeśmy to stanęli, nieoszacowana królowo Margot? – mówił Korowiow. – Ach, tak, serce... W serce to on trafia – Korowiow wyciągnął długi swój palec w kierunku Asasella – jak chce. W dowolny przedsionek albo w dowolną komorę – do wyboru.
Małgorzata nie od razu zrozumiała, a zrozumiawszy zawołała ze zdumieniem:
– Ale przecież ich nie widać!
– Złociutka – skrzeczał Korowiow – cała sztuka na tym polega, że są niewidoczne! Na tym właśnie polega cały dowcip! W przedmiot, który widać, każdy potrafi trafić!
Korowiow wyjął z szuflady stołu siódemkę pik, podał ją Małgorzacie i poprosił, by zechciała zaznaczyć paznokciem dowolne serduszko. Małgorzata zaznaczyła to w prawym górnym rogu. Helia schowała kartę pod poduszkę i zawołała:
– Gotowe!
Asasello, który siedział tyłem do poduszki, wyjął z kieszeni sztuczkowych spodni oksydowany samopowtarzalny pistolet, oparł sobie lufę na ramieniu i nie odwracając się w stronę łoża wystrzelił, wywołując zabawne przerażenie Małgorzaty. Spod przestrzelonej poduszki wyjęto siódemkę. Zaznaczone przez Małgorzatę serduszko było przedziurawione.
– Nie chciałabym się spotkać z panem, kiedy będzie pan miał w ręku rewolwer – spoglądając kokieteryjnie na Asasella powiedziała Małgorzata. Pasjami lubiła ludzi, którzy to, co robią, robią po mistrzowsku.
– Królowo bezcenna – piszczał Korowiow – nikomu bym nie radził spotkać się z nim nawet wtedy, kiedy nie będzie miał w ręku żadnego rewolweru! Daję słowo honoru byłego dyrygenta chóru cerkiewnego, słowo honoru byłego zapiewajły, że nie ma czego zazdrościć człowiekowi, który na swej drodze spotka Asasella.
Wesoła kolacja trwała dalej. Świece opływały w kandelabrach, falami płynęło przez pokój suche, wonne ciepło kominka. Małgorzata najadła się, ogarnęło ją uczucie błogości. Patrzyła, jak szare kółka dymu znad cygara Asasella żeglują do kominka i jak kocur chwyta je na koniuszek szpady. Nie chciało jej się nigdzie stąd odchodzić, choć odnosiła wrażenie, że jest już bardzo późno. Według wszelkich oznak dochodziła szósta rano. Wykorzystała więc chwilę milczenia, zwróciła się do Wolanda i nieśmiało, niepewnie powiedziała:
– Chyba czas już na mnie... Jest późno...
– Dokąd się pani śpieszy? – zapytał Woland uprzejmie, ale nieco oschle. Pozostali milczeli, udawali, że są pochłonięci kółeczkami dymu z cygara.
To do reszty zmieszało Małgorzatę.
– Tak, już czas – powtórzyła i odwróciła się, jak gdyby szukając narzutki czy płaszcza. Poczuła się nagle zażenowana swoją nagością. Wstała od stołu, Woland w milczeniu podniósł z łóżka swój brudny znoszony szlafrok, a Korowiow narzucił go Małgorzacie na ramiona.