W tym momencie gość wystrzelił swoje osobliwe spojrzenie w policzek procuratora. Ale zmrużone w obrzydzeniu, udręczone oczy Piłata patrzyły w dal, wpatrywały się w leżącą u jego stóp, dogasającą w zmierzchu część miasta. Zgasło także spojrzenie gościa, jego powieki opadły.
– Należy sądzić, że Bar Rawan będzie teraz niegroźny jak jagnię – przemówił gość i zmarszczki pojawiły się na krągłej jego twarzy.
– Ale w każdym razie – zauważył z niepokojem procurator i wzniósł długi cienki palec z czarnym kamieniem pierścienia – trzeba będzie...
– O, procurator może być pewien, że dopóki ja jestem w Judei, Bar nie uczyni ani jednego kroku, by moi ludzie nie deptali mu po piętach.
– Teraz jestem spokojny, zresztą zawsze jestem spokojny, kiedy ty jesteś tutaj.
– Jesteś dla mnie zbyt łaskaw, procuratorze!
– A teraz, proszę, opowiedz mi o kaźni – powiedział procurator.
– Co mianowicie interesuje procuratora?
– Czy tłum nie próbował w jakiś sposób wyrazić oburzenia? To, oczywista, najważniejsze.
– Nie – odparł gość.
– To bardzo dobrze. Stwierdziłeś zgon osobiście?
– Procurator może być tego pewien.
– A powiedz mi... czy przed powieszeniem na słupach podano im napój?
– Tak. Ale – tu gość zamknął oczy – nie chciał go wypić.
– Kto mianowicie? – zapytał Piłat.
– Przepraszam, hegemonie! – zawołał gość. – Nie powiedziałem, kto? Ha–Nocri!
– Szaleniec! – powiedział Piłat i wykrzywił się nie wiedzieć czemu. Zadygotała żyłka pod jego lewym okiem. – Umierać na udar słoneczny! Czemuż nie przyjąć tego, na co zezwala prawo? W jakich słowach odmówił?
– Powiedział – odparł gość znowu zamykając oczy – że dziękuje i nie ma żalu o to, że pozbawia się go życia.
– Do kogo nie ma żalu? – głucho zapytał Piłat.
– Tego, hegemonie, nie powiedział...
– Nic poza tym? – zapytał ochrypły głos,
– Poza tym nic.
Procurator stuknął pucharem nalewając sobie jeszcze wina. Wysączywszy puchar do dna powiedział:
– Chodzi o to, że jakkolwiek nie możemy, przynajmniej w tej chwili, znaleźć żadnych jego wyznawców czy też naśladowców, to przecież nie sposób zaręczyć, że ich w ogóle nie ma.
Gość słuchał uważnie, pochylił głowę.
– Zatem, aby ustrzec się jakichś niespodzianek – ciągnął procurator – bardzo proszę, aby jak najprędzej i nie nadając sprawie rozgłosu uprzątnąć ciała wszystkich trzech skazańców i pogrzebać je potajemnie, cichaczem, tak żeby nikt już o nich nigdy nie usłyszał.
– Rozkaz, hegemonie – powiedział gość i wstał ze słowami: – Ponieważ sprawa jest skomplikowana i wielkiej wagi, proszę mi pozwolić odjechać natychmiast.
– Nie, usiądź jeszcze, proszę – powiedział Piłat, gestem powstrzymując swego gościa – są jeszcze dwie sprawy. Sprawa pierwsza – ogromne twoje zasługi w trudnej pracy komendanta tajnej służby przy procuratorze Judei pozwalają mi zameldować o nich Rzymowi, co z przyjemnością uczynię.
Wówczas zaróżowiła się twarz gościa, gość wstał, skłonił się procuratorowi i powiedział:
– Spełniam jedynie mój obowiązek w służbach imperatora.
– Chciałbym jednak prosić – ciągnął hegemon – o to, byś odrzucił propozycję awansu z przeniesieniem gdzie indziej, jeśli zostanie ci ona uczyniona, i abyś pozostał przy mnie. Za nic nie chciałbym rozstawać się z tobą. Niechaj cię wynagrodzą w jakiś inny sposób.
– Jestem szczęśliwy, że służę pod twymi rozkazami, hegemonie.
– Bardzo to dla mnie miłe. Zatem – sprawa druga. Chodzi o tego... jakże mu tam... Judę z Kiriatu.
Tu gość wystrzelił w procuratora swoje spojrzenie i, jak przystało, zaraz je zgasił.
– Powiadają, że – ciągnął procurator ściszywszy glos – otrzymał pieniądze za to jakoby, że tak serdecznie podjął tego szaleńca.
– Otrzyma je dopiero – sprostował cicho komendant tajnej służby.
– Czy to duża suma?
– Nikt tego wiedzieć nie może, hegemonie.
– Nawet ty? – powiedział hegemon i w jego zdziwieniu zabrzmiała pochwała.
– Nawet ja, niestety – spokojnie odpowiedział gość. – Ale wiem na pewno, że otrzyma te pieniądze dzisiejszego wieczora. Został na dzisiaj wezwany do pałacu Kajfasza.
– Ach, cóż to za chciwy starzec, ten kiriatczyk! – zauważył z uśmiechem procurator. – Bo to przecież starzec, prawda?
– Procurator nigdy się nie myli, tym razem jednak się omylił – uprzejmie odparł gość – człowiek z Kiriatu jest młody.
– O! Czy mogę prosić o bliższą charakterystykę? Czy to fanatyk?
– O nie, procuratorze!
– Ta–ak... Cóż jeszcze?
– Jest bardzo przystojny.
– A oprócz tego? Ma może jakąś słabość?
– Trudno jest wiedzieć wszystko o każdym mieszkańca tak dużego miasta, procuratorze...
– O, nie, nie, Afraniuszu! Proszę, nie pomniejszaj swoich zasług.
– Ma on pewną słabość, procuratorze! – gość zrobił małą pauzę. – Ma słabość do pieniędzy.
– A czym się zajmuje?
Afraniusz wzniósł oczy ku górze, zastanowił się i odpowiedział:
– Pracuje w kantorze wymiany, który należy do jednego z jego krewnych.
– Ach, tak, tak, tak, tak – procurator zamilkł, rozejrzał się, czy nikogo nie ma pod kolumnadą, a potem powiedział cicho: – A więc, chodzi o to, że doniesiono mi, iż zostanie on tej nocy zasztyletowany.