– Wiem, że uważasz się za ucznia Jeszui, ale muszę ci powiedzieć, że nie zrozumiałeś nic z tego, czego cię uczył. Albowiem gdybyś cokolwiek zrozumiał, to z pewnością przyjąłbyś coś ode mnie. Weź pod uwagę, że on powiedział przed śmiercią, iż nikogo nie wini. – Piłat znacząco wzniósł palec, twarz jego drgała. – On sam bez wątpienia przyjąłby coś ode mnie. Jesteś nieludzki, a on taki nie był. Dokąd pójdziesz?
Lewita zbliżył się nagle do stołu, wsparł na nim obie ręce i patrząc płonącymi oczyma na procuratora zaczął szeptać:
– Wiedz o tym, hegemonie, że jest w Jeruszalaim człowiek, którego zabiję. Chcę ci o tym powiedzieć, żebyś wiedział, że krew jeszcze się poleje.
– Ja także wiem, że krew się jeszcze poleje – odparł Piłat. – Twoje słowa mnie nie zdziwiły. Oczywista, zamierzasz zabić mnie?
– Ciebie zabić mi się nie uda – szczerząc zęby i uśmiechając się odpowiedział Lewita – nie jestem taki głupi, by na to liczyć. Ale poderżnę gardło Judzie z Kiriatu, poświęcę na to ostatek mych dni.
Wtedy w oczach procuratora odmalowała się rozkosz, skinieniem palca zachęcił Mateusza Lewitę, by się zbliżył, i powiedział:
– Tego ci się nie uda zrobić, nie kłopocz się o to. Juda został już zabity tej nocy.
Lewita odskoczył od stołuj rozejrzał się obłędnie i krzyknął:
– Kto to uczynił?
Piłat odpowiedział mu:
– Ja to uczyniłem.
Lewita otworzył usta, zagapił się na procuratora, ten zaś powiedział cicho:
– Uczyniłem, oczywiście, niewiele, ale bądź co bądź to uczyniłem ja. – I dodał: – No, a teraz – czy przyjmiesz coś ode mnie?
Lewita pomyślał, złagodniał, wreszcie powiedział:
– Rozkaż, ażeby mi dano kawałek czystego pergaminu.
Minęła godzina. Lewity nie było już w pałacu. Teraz ciszę świtu mącił tylko cichy szelest kroków wartowników w ogrodach. Księżyc szybko płowiał, na przeciwległym krańcu nieba widać było białą plamkę gwiazdy zarannej. Świeczniki dawno już pogasły. Procurator leżał na łożu. Spał podłożywszy dłoń pod policzek, oddychał bezgłośnie. Obok niego spał Banga.
Tak spotkał świt piętnastego nisana piąty procurator Judei, Poncjusz Piłat.
27. Zagłada mieszkania numer pięćdziesiąt
Kiedy Małgorzata doczytała do końca ostatnie słowa rozdziału: “Tak spotkał świt piętnastego nisana piąty procurator Judei, Poncjusz Piłat”, wstał dzień. Z podwórka, z koron wierzby i lipy słychać było wesołe poranne rozmowy podnieconych wróbli.
Małgorzata wstała z fotela, przeciągnęła się i dopiero teraz poczuła, jak ogromnie jest znużona i jak bardzo chce jej się spać. Ciekawe, że Małgorzata znajdowała się w stanie całkowitej równowaga duchowej. Myślała sprawnie i precyzyjnie, nie była bynajmniej wstrząśnięta tym, że spędziła noc w sposób nadprzyrodzony. Nie niepokoiło jej wspomnienie pobytu na balu u szatana, że jakimś cudem mistrz został jej zwrócony, że powieść odrodziła się z popiołów, że wszystko w suterenie w zaułku, z której przepędzony został oszczerca Alojzy Mogarycz, znowu jest po staremu. Jednym słowem – znajomość z Wolandem nie przyczyniła jej żadnego uszczerbku psychicznego. Wyglądało na to, że wszystko jest tak, jak być powinno.
Poszła do sąsiedniego pokoju, upewniła się, że mistrz śpi snem mocnym i spokojnym, zgasiła niepotrzebną już lampę na stole, sama również wyciągnęła się pod ściana naprzeciwko niego, na kanapce zasłanej starym, podartym prześcieradłem. Zasnęła w ciągu minuty i nic jej się nie śniło tego ranka. Milczały pokoiki w suterenie, milczał cały maleńki domeczek przedsiębiorcy budowlanego, cisza panowała także w całym ustronnym zaułku.
Ale w tym czasie, to znaczy w sobotę o świcie, nie spało całe piętro w pewnej moskiewskiej instytucji.
Całe piętro zajęte było śledztwem w sprawie Wolanda i w dziesięciu gabinetach przez całą noc nie gasło światło.
Prawdę mówiąc cała sprawa stała się jasna już od wczoraj, to znaczy od piątku, kiedy to wypadło zamknąć Varietes z powodu zawieruszenia się całej administracji teatralnej oraz za przyczyną szeregu skandali, które miały miejsce w wigilię tego dnia, w czasie osławionego seansu czarnej magii. Rzecz w tym jednak, że nieustannie, bez najmniejszej przerwy, do czuwających gabinetów napływał wciąż nowy materiał.
Teraz ci, którzy prowadzili śledztwo w tej dziwnej sprawie – najwyraźniej zatrącającej diabelstwem i, jakby tego było nie dość, jakimiś hipnotycznymi sztuczkami i wyraźnym kryminałem – starali się te wszystkie różnorakie i splątane wydarzenia zlepić w jedną sensowną całość.
Pierwszym, któremu wypadło odwiedzić rozjaśnione elektrycznym światłem bezsenne piętro, był Arkadiusz Apołłonowicz Siemplejarow, przewodniczący komisji akustycznej.
Rozmowa to była przygnębiająca, doprawdy wyjątkowo nieprzyjemna rozmowa, ponieważ wypadło szczerze i otwarcie opowiedzieć nie tylko o obrzydliwym seansie i o awanturze w loży, ale też przy okazji – co było niestety naprawdę konieczne – również o Milicy Andriejewnie Pokobatko z ulicy Jełochowskiej i o siostrzenicy z Saratowa, i o wielu jeszcze rzeczach. Opowiadanie o tym sprawiało przewodniczącemu niewypowiedziane katusze.