Wszyscy prócz nieruchomego procuratora odprowadzali spojrzeniami Marka Szczurzą Śmierć, który skinął na aresztanta, każąc mu iść za sobą. Szczurzą Śmierć w ogóle zawsze wszyscy odprowadzali spojrzeniami, gdziekolwiek się pojawiał, tak niecodziennego był wzrostu, a ci, którzy widzieli go po raz pierwszy, patrzyli nań z tego także powodu, że twarz centuriona była potwornie zeszpecona – nos jego strzaskało niegdyś uderzenie germańskiej maczugi.
Ciężkie buciory Marka załomotały po mozaice, związany poszedł za nim bezgłośnie, pod kolumnadą zapanowało milczenie, słychać było gruchanie gołębi na ogrodowym placyku nie opodal balkonu, a także wodę śpiewającą w fontannie dziwaczną i miłą piosenkę.
Procurator nagle zapragnął wstać, podstawić skroń pod strugę wody i pozostać już w tej pozycji. Wiedział jednak, że i to nie przyniesie mu ulgi.
Szczurza Śmierć spod kolumnady wyprowadził aresztowanego do ogrodu, wziął bicz z rąk legionisty, który stał u stóp brązowego posągu, zamachnął się od niechcenia i uderzył aresztowanego po ramionach. Ruch centuriona był lekki i niedbały, ale związany człowiek natychmiast zwalił się na ziemię, jakby mu ktoś podciął nogi, zachłysnął się powietrzem, krew uciekła mu z twarzy, a jego oczy stały się puste.
Marek lewą ręką lekko poderwał leżącego w powietrze, jakby to był pusty worek, postawił go na nogi, powiedział przez nos, kalecząc aramejskie słowa:
– Do procuratora rzymskiego zwracać się: hegemon. Innych słów nie mówić. Stać spokojnie. Zrozumiałeś czy uderzyć?
Aresztowany zachwiał się, ale przemógł słabość, krew znów krążyła, odetchnął głęboko i ochryple powiedział:
– Zrozumiałem cię. Nie bij mnie.
Po chwili znowu stał przed procuratorem.
Rozległ się matowy, zbolały głos:
– Imię?
– Moje? – pośpiesznie zapytał aresztowany, całym swoim jestestwem wyrażając gotowość do szybkich i rzeczowych odpowiedzi, postanowienie, że nie da więcej powodu do gniewu.
Procurator powiedział cicho:
– Moje znam. Nie udawaj głupszego, niż jesteś. Twoje.
– Jeszua – spiesznie odpowiedział aresztowany.
– Masz przezwisko?
– Ha–Nocri.
– Skąd jesteś?
– Z miasta Gamala – odpowiedział aresztant, zarazem wskazując głową, że gdzieś tam daleko, na prawo od niego, na północy, jest miasto Gamala.
– Z jakiej krwi?
– Dokładnie tego nie wiem – z ożywieniem odpowiedział aresztowany. – Nie pamiętam moich rodziców. Powiadają, że ojciec był Syryjczykiem...
– Gdzie stale mieszkasz?
– Nigdzie nie mam domu – nieśmiało odpowiedział aresztant. – Wędruję od miasta do miasta.
– Można to nazwać krócej, jednym słowem. Włóczęgostwo – powiedział procurator i zapytał:
– Masz rodzinę?
– Nie mam nikogo. Sam jestem na świecie.
– Umiesz czytać, pisać?
– Umiem.
– Znasz jakiś język prócz aramejskiego?
– Znam. Grecki.
Uniosła się opuchnięta powieka, zasnute mgiełką cierpienia oko wpatrzyło się w aresztowanego. Drugie nadal było zamknięte.
Piłat odezwał się po grecku:
– Więc to ty zamierzałeś zburzyć świątynię i nawoływałeś do tego lud?
Aresztowany znowu się ożywił, jego oczy nie wyrażały już strachu, zaczął mówić po grecku:
– Czło... – przerażenie błysnęło w jego oczach, zrozumiał, że omal się nie przejęzyczył. – Ja, hegemonie, nigdy w życiu nie miałem zamiaru burzyć świątyni i nikogo nie namawiałem do tak nonsensownego uczynku.
Zdziwienie odmalowało się na twarzy sekretarza, który pochylony nad niziutkim stołem spisywał zeznania. Uniósł głowę, ale natychmiast znów ją pochylił nad pergaminem.
– Wielka ilość rozmaitych ludzi schodzi się do tego miasta na święto. Są wśród nich magowie, astrologowie, wróżbici i mordercy – monotonnie mówił procurator – niekiedy zdarzają się także kłamcy. Ty, na przykład, jesteś kłamcą. Zapisano tu wyraźnie – podburzałeś do zniszczenia świątyni. Tak zaświadczyli ludzie.
– Ci dobrzy ludzie – zaczął mówić więzień i spiesznie dodawszy: – hegemonie – ciągnął: – niczego nie studiowali i wszystko, co mówiłem, poprzekręcali. W ogóle zaczynam się obawiać, że te nieporozumienia będą trwały jeszcze bardzo, bardzo długo. A wszystko dlatego, że on niedokładnie zapisuje to, co mówię.
Zapadło milczenie. Teraz już oboje zbolałych oczu patrzyło ociężale na aresztowanego.
– Powtarzam ci, ale już po raz ostatni, abyś przestał udawać wariata, zbrodniarzu – łagodnie, monotonnie powiedział Piłat. – Niewiele zapisano z tego, coś mówił, ale tego, co zapisano, jest w każdym razie dość, aby cię powiesić.
– O, nie, o, nie, hegemonie! – w żarliwym pragnieniu przekonania rozmówcy mówił aresztant – chodzi za mną taki jeden z kozim pergaminem i bez przerwy pisze. Ale kiedyś zajrzałem mu do tego pergaminu i strach mnie zdjął. Nie mówiłem dosłownie nic z tego, co tam zostało zapisane. Błagałem go: spal, proszę cię, ten pergamin! Ale on mi go wyrwał i uciekł.
– Któż to taki? – opryskliwie zapytał Piłat i dotknął dłonią skroni.