Mrużyła oczy w ostrym słońcu, rozpamiętywała swój dzisiejszy sen, wspominała, jak to przez równiutko rok dzień w dzień o tej samej godzinie siadywała na tejże ławce z mistrzem. I zupełnie tak samo jak wtedy leżała na ławce obok niej czarna torebka. Mistrz nie siedział dziś obok niej, ale Małgorzata rozmawiała z nim w myślach: “Czemu nie dajesz o sobie znać? Przestałeś mnie kochać? Nie, jakoś nie mogę w to uwierzyć. A więc umarłeś... Jeśli tak, to proszę – zwolnij mnie, pozwól mi wreszcie żyć, oddychać!” Małgorzata sama sobie odpowiadała w zastępstwie mistrza: “Jesteś wolna... czyż ja cię trzymam w niewoli?” A potem znów protestowała: “O nie, cóż to za odpowiedź? Odejdź z mojej pamięci, dopiero wtedy będę wolna...”
Ludzie przechodzili obok Małgorzaty. Jakiś mężczyzna spojrzał spod oka na dobrze ubraną kobietę, zainteresowała go jej uroda i samotność. Odkaszlnął i usiadł na brzeżku tej samej ławki, na której siedziała Małgorzata. Zaczerpnął tchu i powiedział:
– Jednakowoż ładna mamy dziś pogodę...
Ale Małgorzata popatrzyła na niego tak posępnie, że mężczyzna wstał i odszedł.
“Oto masz przykład – mówiła w myśli Małgorzata do tego, do którego należała. – Dlaczego właściwie przepłoszyłam tego mężczyznę? Nudzi mi się, a ten lowelas w niczym nie jest gorszy od innych, no, może tylko to głupie “jednakowoż”... Dlaczego siedzę jak sowa, sama jedna pod murem? Dlaczego wyrwano mnie z życia?”
Zwiesiła głowę i pogrążyła się w smutku. Ale nagle ta sama co rano fala wzburzenia i oczekiwania uderzyła ją w pierś: “Tak, coś się dziś wydarzy!” Fala napłynęła po raz drugi i wtedy Małgorzata zrozumiała, że jest to fala dźwięków. Przez hałas miasta coraz wyraźniej przedzierał się głos bębna i dźwięki nieco fałszujących trąb.
Pierwszy ukazał się przejeżdżający stępa obok parkowego ogrodzenia konny milicjant, za nim maszerowali trzej piesi. Następnie ukazała się jadąca powoli ciężarówka z orkiestrą. Wreszcie wolno posuwający się otwarty nowy samochód–karawan, na nim trumna pokryta wieńcami, obok trumny w rogach platformy stało czworo ludzi – trzech mężczyzn i kobieta.
Małgorzata odprowadziła kondukt wzrokiem, wsłuchała się w zacichający w dali smętny głos wielkiego bębna, powtarzający ciągle jedno i to samo “bums, bums, bums” i myślała: “Jaki dziwny pogrzeb... i jaki smutek ogarnia od tego “bumsa”. Ach, doprawdy zaprzedałabym duszę diabłu, żeby się tylko dowiedzieć, czy on żyje?... Ciekawe, czyj to pogrzeb?”
– Michała Aleksandrowicza Berlioza – usłyszała obok siebie męski, nieco nosowy głos – przewodniczącego Massolitu.
Małgorzata odwróciła się zdziwiona i zobaczyła na ławce obok siebie obywatela, który musiał przysiąść się bezszelestnie, kiedy Małgorzata – zapatrzywszy się na żałobną procesję – ostatnie swoje pytanie przez roztargnienie wypowiedziała widocznie na głos.
Tymczasem kondukt zwolnił, najwidoczniej wstrzymywały go światła na skrzyżowaniu.
– Tak – mówił dalej niewiadomy obywatel – panuje wśród nich doprawdy niespotykany nastrój. Wiozą nieboszczyka, a myślą o tym, gdzie też się mogła zapodziać jego głowa.
– Jaka głowa? – zapytała Małgorzata wpatrując się z uwagą w niespodziewanego rozmówcę. Sąsiad jej, jak się okazało, był niewielkiego wzrostu, płomiennie rudy, posiadał wielki kieł, zaś na sobie miał wykrochmaloną koszulę, pasiasty garnitur w dobrym gatunku, na nogach lakierki, a na głowie melonik. Krawat jaskrawy. Zdumiewające było to, że z kieszonki, w której zwykle mężczyźni noszą chusteczki lub wieczne pióra, wystawało mu ogryzione kurze udko.
– Proszę tylko pomyśleć – wyjaśniał rudy – dziś rano z sali u Gribojedowa ktoś gwizdnął z trumny głowę nieboszczyka.
– Jak to się mogło stać? – machinalnie zapytała Małgorzata wspominając jednocześnie szepty w trolejbusie.
– A diabli wiedzą jak! – nonszalancko odpowiedział rudy. – I co najważniejsze, to niepojęte, komu i do czego może być potrzebna taka głowa!
Chociaż Małgorzata była bardzo zajęta swoimi sprawami, to jednak zadziwiły ją dziwaczne łgarstwa nieznanego obywatela.
– Chwileczkę! – zawołała nagle. – Jakiego Berlioza? Tego, co to dzisiaj w gazetach...
– A tak, tak...
– To znaczy, że za trumną idą literaci? – zapytała Małgorzata.
– No jasne, że literaci!
– A pan ich zna?
– Wszystkich co do jednego – odpowiedział rudy.
– Proszę mi powiedzieć – wyrzekła Małgorzata, a głos jej stał się głuchy – czy nie ma wśród nich krytyka Łatuńskiego?
– Jakże go może nie być? – odpowiedział rudy. – Ten w czwartym rzędzie z samego brzegu to właśnie on.
– Ten blondyn? – mrużąc oczy zapytała Małgorzata.
– Z popielatymi włosami... o, wzniósł oczy do nieba!
– Podobny do pastora?
– O to, to!
O nic więcej Małgorzata nie spytała – zapatrzyła się na Łatuńskiego.
– Jak widzę – z uśmiechem powiedział rudy – nienawidzi pani tego Łatuńskiego, Małgorzato Nikołajewna!
Małgorzata zdziwiła się.
– Pan mnie zna?
Zamiast odpowiedzi rudy zamaszyście skłonił się melonikiem.
“Wypisz wymaluj – morda rozbójnika!” – pomyślała Małgorzata wpatrując się w ulicznego przybłędę.
– A ja pana nie znam – odpowiedziała oschle.