Widziano go, jak wstawał z wozu i wyciągając szyję wypatrywał, rychło mu li cezar da znak, żeby się do niego przesiadł. Spośród innych tłumy witały oklaskami Licynianusa Pizona, śmiechem Witeliusza, gwizdaniem Watyniusza. Względem Licyniusza i Lekaniusza, konsulów, zachowywano się obojętnie, lecz Tuliusz Senecjo, którego lubiono nie wiadomo za co, równie jak i Westynus, zyskali poklask tłuszczy. Dwór był nieprzeliczony. Zdawało się, że wszystko, co jest bogatsze i świetniejsze lub znakomite w Rzymie, emigruje do Ancjum. Nero nigdy nie podróżował inaczej, jak w tysiąc wozów, zastęp zaś towarzyszących mu prawie zawsze przenosił liczbę żołnierzy w legii. Pokazywano więc sobie i Domicjusza Afra, i zgrzybiałego Lucjusza Saturnina; widziano Wespazjana, który nie był jeszcze wyciągnął na swą wyprawę do Judei, z której wrócił dopiero po koronę cesarską, i jego synów, i młodego Nerwę, i Lukana, i Anniusza Gallona, i Kwintianusa, i mnóstwo kobiet znanych z bogactw, piękności, zbytku i rozpusty. Oczy tłuszczy przenosiły się ze znajomych twarzy na uprzęże, wozy, konie, dziwaczne stroje służby, złożonej ze wszystkich narodów świata. W tej powodzi przepychu i wielkości nie wiadomo było, na co patrzeć, i nie tylko oczy, ale i myśl olśniewała od tych blasków złotych, od tych barw purpury i fioletu, od migotania drogich kamieni, od połysków bisiorów, perłowca, kości słoniowej. Zdawało się, że same promienie słoneczne rozpraszają się w tej świetnej topieli. A choć wśród tłuszczy nie brakło nędzarzy z zaklęśniętymi brzuchami i głodem w oczach, przecie widok ów zapalał ich nie tylko chęcią użycia i zazdrością, ale napełniał zarazem rozkoszą i dumą, dając poczucie tej mocy i niepożytości Rzymu, na którą się składał i przed którą klęczał świat. Jakoż w świecie całym nie było nikogo, kto by śmiał mniemać, że ta potęga nie przetrwa wszystkich wieków, nie przeżyje wszystkich narodów i że coś może jej na ziemi się oprzeć.
Winicjusz jadąc na końcu orszaku, na widok Apostoła i Ligii, której nie spodziewał się widzieć, wyskoczył z wozu i powitawszy ich z rozpromienioną twarzą, począł mówić przyśpieszonym głosem jak człowiek, który nie ma czasu do stracenia:
— Przyszłaś? Nie wiem, jak ci mam dziękować, o Ligio!… Bóg nie mógł mi zesłać lepszej wróżby. Pozdrawiam cię jeszcze, żegnając, ale nie żegnam na długo. Po drodze rozstawię konie partyjskie i w każdy dzień wolny będę przy tobie, póki powrotu sobie nie wyproszę.
Bądź zdrowa!
— Bądź zdrów, Marku — odrzekła Ligia i potem dodała ciszej — Niech cię Chrystus prowadzi i otworzy ci duszę na słowa Pawła.
On zaś ucieszył się w sercu, iż chodzi jej o to, by prędko został chrześcijaninem, więc odpowiedział: —
Ona podniosła ręką zasłonę i ukazała mu swą jasną twarz i cudne śmiejące się oczy, pytając:
— To źle?
I uśmiech jej miał w sobie trochę dziewczęcej przekory, lecz Winicjusz, patrząc na nią z uniesieniem, odpowiedział:
— Źle dla oczu moich, które niechby do śmierci patrzyły na ciebie jedną.
Po czym zwrócił się do Ursusa i rzekł:
— Ursusie, pilnuj jej jak źrenicy oka, bo to nie tylko twoja, lecz i moja — domina!
To powiedziawszy chwycił jej rękę i przycisnął do niej usta ku wielkiemu zdumieniu gawiedzi, która nie mogła zrozumieć oznaki takiej czci ze strony świetnego augustianina dla dziewczyny przybranej w proste, niemal niewolnicze szaty.
— Bądź zdrowa…
Po czym oddalił się prędko, gdyż cały orszak cezariański posunął się był znacznie naprzód.
Apostoł Piotr przeżegnał go nieznacznym znakiem krzyża, zaś dobry Ursus począł go zaraz wysławiać, rad, że młoda pani słucha chciwie i patrzy na niego z wdzięcznością.
Orszak oddalał się i przesłaniał kłębami złotej kurzawy, lecz oni patrzyli jeszcze długo w ślad za nim, póki nie zbliżył się do nich Demas młynarz, ten sam, u którego pracował nocami Ursus.
Ów ucałowawszy rękę Apostoła począł go prosić, by wstąpili do niego na posiłek, mówiąc, że dom jego jest blisko Emporium, oni zaś muszą być głodni i zmęczeni spędziwszy większą część dnia przy bramie.