— To uczcij go stuwołem — odpowiedział z odcieniem zniecierpliwienia Petroniusz — ale nie każ mu ocalać jej po raz drugi… Czy pamiętasz, jak Eol przyjął Odyseusza, gdy wrócił prosić go powtórnie o pomyślny ładunek wiatrów? Bóstwa nie lubią się powtarzać.
— Gdy wróci jej zdrowie — odrzekł Winicjusz — odwiozę ją do Pomponii Grecynie.
— I uczynisz tym słuszniej, że Pomponia leży chora. Mówił mi o tym krewny Aulusów Antystiusz. Tu zajdą tymczasem takie rzeczy, że ludzie o was zapomną, a w dzisiejszych czasach najszczęśliwsi ci, o których zapomniano. Niech Fortuna będzie wam słońcem w zimie, a cieniem w lecie!
To rzekłszy pozostawił Winicjusza jego szczęściu, sam zaś poszedł wybadać Teoklesa o zdrowie i życie Ligii.
Lecz jej nie groziło już niebezpieczeństwo. W podziemiach, przy wycieńczeniu pozostałym po więziennej gorączce, byłoby ją dobiło zgniłe powietrze i niewygody, lecz teraz otaczała ją najtkliwsza opieka i nie tylko dostatek, ale i przepych. Z rozkazu Teoklesa po upływie dwóch dni poczęto ją wynosić do ogrodów otaczających willę, w których pozostawała przez długie godziny. Wi nicjusz ubierał jej lektykę w anemony, a zwłaszcza w irysy, by jej przypomnieć atrium w domu Aulosów. Nieraz ukryci w cieniu rozrosłych drzew rozmawiali, trzymając się za ręce, o dawnych bólach i dawnych trwogach. Ligia mówiła mu, że Chrystus umyślnie przeprowadził go przez mękę, by zmienić duszę jego i podnieść ją ku sobie, on zaś czuł, że to prawda i że nie pozostało w nim nic z dawnego patrycjusza, który nie uznawał innego prawa nad własne żądze. Ale w tych rozpamiętywaniach nie było nic gorzkiego. Zdawało się obojgu, że całe lata przetoczyły się nad ich głowami i że ta straszna przeszłość leży już daleko za nimi. Tymczasem ogarniał ich spokój, jakiego nigdy nie doznawali dotychczas.
Jakieś nowe życie ogromnie błogie szło ku nim i brało ich w siebie. W Rzymie mógł sobie szaleć cezar i napełniać trwogą świat, oni, czując nad sobą opiekę stokroć potężniejszą, nie obawiali się już ni jego złości, ni jego szaleństw, tak jak gdyby przestał być panem ich życia lub śmierci. Raz, pod zachód słońca, usłyszeli dochodzące z odległych vivariów ryki lwów i innych dzikich zwierząt. Niegdyś te odgłosy przejęły trwogą Winicjusza, jako zła wróżba.
Teraz spojrzeli tylko na siebie z uśmiechem, a potem wznieśli oboje oczy ku zorzom wieczornym. Czasami Ligia, będąc jeszcze osłabioną bardzo i nie mogąc chodzić o własnej mocy, zasypiała wśród ciszy ogrodowej, on zaś czuwał nad nią i wpatrując się w jej uśpioną twarz myślał mimo woli, że to już nie ta Ligia, którą spotkał u Aulusów. Jakoż więzienie i choroba zgasiły w części jej urodę. Wówczas, gdy widywał ją u Aulosów, i później, gdy przyszedł porwać ją do domu Miriamy, była tak cudna jak posąg i zarazem kwiat; teraz twarz jej stała się niemal przezroczysta, ręce wychudły, ciało wyszczuplało przez chorobę, usta pobladły i oczy nawet zdawały się być mniej błękitne niż przedtem. Złotowłosa Eunice, która przynosiła jej kwiaty i drogocenne tkaniny dla przykrywania jej nóg, wyglądała przy niej jak bóstwo cypryjskie. Esteta Petroniusz na próżno silił się, by wynaleźć w niej dawne ponęty i wzruszając ramionami myślał w duszy, że ów cień z Pól Elizejskich nie był wart tych zachodów, tych bólów i mąk, które o mało nie wyssały życia Winicjuszowi. Lecz Winicjusz, który kochał teraz jej duszę, kochał ją tylko tym bardziej i gdy czuwał nad uśpioną, wydawało mu się, że czuwa nad światem całym.
ROZDZIAŁ LXIX
Wieść o cudownym ocaleniu Ligii szybko rózniosła się wśród rozbitków chrześcijańskich, którzy ocaleli dotychczas z pogromu. Wyznawcy poczęli się schodzić, by oglądać tę, nad którą jawnie okazała się łaska Chrystusowa. Przyszedł naprzód młody Nazariusz z Miriamą, u których krył się dotychczas Piotr Apostoł, a za nimi ściągali i inni. Wszyscy razem, wraz z Winicjuszem, Ligią i chrześcijańskimi niewolnikami Petroniusza, słuchali ze skupieniem opowiadania Ursusa o głosie, który odezwał się w jego duszy i nakazał mu walczyć z dzikim zwierzęciem, i wszyscy odchodzili z otuchą i nadzieją, że Chrystus nie pozwoli jednak wyplenić na ziemi do reszty swych wyznawców, zanim sam przyjdzie na sąd straszliwy. I nadzieja ta podtrzymywała ich serca, albowiem prześladowanie nie ustawało dotąd. Kogo tylko głos publiczny wskazał jako chrześcijanina, tego wigilowie miejscy porywali natychmiast do więzienia. Ofiar wprawdzie było już mniej, bo ogół wyznawców schwytano i wymęczono, pozostali zaś albo wyszli z Rzymu, by w odległych prowincjach przeczekać burzę, albo kryli się najstaranniej, nie odważając się zbierać na wspólne modlitwy inaczej, jak w arenariach leżących poza miastem. Jednakże śledzono ich jeszcze i pomimo iż właściwe igrzyska były już ukończone, zachowywano ich na następne lub sądzono doraźnie. Jakkolwiek lud rzymski nie wierzył już, by chrześcijanie byli sprawcami pożaru miasta, jednakże ogłoszono ich za nieprzyjaciół ludzkości i państwa i edykt przeciw nim trwał ciągle w dawnej mocy.