- Słowo to słowo. - Oswobodził się ze wstrętem. - Zobaczysz, jak umrze. Potem cię puszczę. Niech partia decyduje. Wyrok wiadomy. Postawią poza prawem. W odpowiednich okolicznościach każdy będzie miał obowiązek zniszczyć cię jak gada. Uciekaj na kraj świata, skryj się w pieczarze.
- To nic - Julia lekkomyślnie wzruszyła ramionami. - Mężczyźni są wszędzie. Nie przepadnę. Zawsze marzyłam, żeby zobaczyć Nowy Świat.
Uspokoiła się całkowicie. Przenosząc wzrok z Grina na Igłę, ze współczuciem westchnęła:
- Ach, biedni wy jesteście! Rzućcie do diabła te głupoty.
Przecież ona cię kocha, ja to widzę. I ty ją. Żylibyście sobie, radowali się z takiego szczęścia. Wystarczy zabijania. Nic dobrego i tak z tego nie wyniknie.
Grin milczał, ponieważ myślał o zbliżającej się akcji i chciał
uniknąć dyskusji o niczym. Ale Igła popatrzyła na podwójną zdrajczynię z obrzydzeniem i nie wytrzymała.
- Tylko o miłości nic więcej nie mówcie. Bo przecież ja wam słowa honoru nie dawałam. Mogę zastrzelić.
Julia wcale się nie wystraszyła, tym bardziej że ręce Igły były puste.
- Brzydzi się pani mną, bo dla Glebczyka umrzeć nie chciałam?
Niepotrzebnie. Ja swojej miłości nie zdradziłam - wysłuchałam głosu serca. Gdyby mi powiedziało: umrzyj, umarłabym. Ale serce rzekło: przeżyjesz i bez Gleba. Przed innymi umiem udawać, przed sobą nie.
- Wasze serce nic innego powiedzieć nic mogło - z nienawiścią odrzekła Igła.
Dalej Grin już nie słuchał.
Wyszedł na korytarz i stanął przy kuchennym oknie, żeby obserwować ulicę.
Pożarski powinien się zjawić lada moment. Sprawiedliwości stanie się zadość, towarzysze zostaną pomszczeni. Sniegir, Jemiela, Bóbr, Marat, Nobel, Szwarc. I jeszcze Gwóźdź.
Nagle jego ostre spojrzenie dostrzegło coś zaskakującego - ślad podeszwy na parapecie, tuż pod otwartym lufcikiem. Ten znak miał jakieś przerażające znaczenie, ale Grin nie zdążył o nim pomyśleć - zabrzęczał
dzwoneczek.
Julia poszła otworzyć, Grin stał za drzwiami z gotowym coltem.
- Tylko niech pani nie próbuje - szepnął.
- Ach, przestań... - Zbyła go machnięciem ręki, odsunęła zasuwę i powiedziała do kogoś niewidocznego: - Glebczyk, wchodź, jestem sama.
Do przedpokoju wszedł człowiek w ciemnoszarym płaszczu i czapce z kuny. Nie zauważył Grina i odwrócił się do niego plecami. Julia szybko pocałowała Pożarskiego w ucho i policzek, ponad jego ramieniem mrugnęła do Grina.
- Chodźmy, zobaczysz.
Wzięła oberpolicmajstra za rękę i pociągnęła za sobą do pokoju.
Grin bezszelestnie szedł za nimi.
- Kto to? - spytał Pożarski, kiedy zobaczył Igłę. - Chwileczkę, proszę się nie przedstawiać, ja sam... A, domyśliłem się! Jaka przyjemna siurpryza! Co to znaczy, Julio? Potrafiłaś nakłonić mademoiselle Igłę do przejścia na stronę praworządności? Spryciara. Ale gdzież jest mój idol, szlachetny rycerz rewolucji, pan Grin?
Wtedy Grin wetknął mu lufę między łopatki.
- Tu jestem. Ręce do góry. Pod ścianę i powoli twarzą do mnie.
Pożarski rozsunął ręce na boki, trzymając je na wysokości barków, zrobił dziesięć kroków naprzód i odwrócił się. Twarz miał napiętą, brwi zsunięte.
- Pułapka - powiedział. - Sam jestem winny. Myślałem, Julio, że mnie kochasz. Pomyliłem się. Koń ma cztery nogi, a też się potknie.
- Co oznacza „TG”? - spytał Grin, trzymając palec na spuście.
Oberpolicmajster cicho się roześmiał.
- Ach, o to chodzi. A ja się zastanawiałem, dlaczego pan, panie Grin, od razu nie strzelił mi w potylicę. Mimo wszystko jednak jest w panu coś człowieczego. Ciekawość. Dobrze, po starej znajomości odpowiem na wszystkie pana pytania. Przy okazji jeszcze trochę sobie pooddycham.
Cieszę się, że poznałem pana osobiście - mojego dawnego adresata. Jest pan dokładnie taki, jak sobie pana wyobrażałem. Niech pan pyta, o co chce, proszę się nie krępować.
- „TG” - powtórzył Grin.
- Bzdurka, żarcik. Inicjały od „trzeci uradowany”, po łacinie tertius gaudens. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Policja niszczy was, wy niszczycie tych, którzy mi przeszkadzają, a ja patrzę na waszą zabawę i się raduję. Moim zdaniem udatne.
- Jak to „przeszkadzają”? Dlaczego? Gubernator Bogdanów, generał
Sieliwanow, zdrajca Stasow...
- Niech się pan nie męczy, wszystkich doskonale pamiętam -
przerwał mu w pół zdania Pożarski. - Bogdanów? To był nie tyle biznes, ile sprawa prywatna. Trzeba było odwdzięczyć się wicedyrektorowi departamentu, mojemu poprzednikowi na tym stanowisku. Od dawna pozostawał
w stosunkach z żoną gubernatora Jekaterynogrodu i marzył, żeby owdowiała.
Te marzenia miały charakter czysto platoniczny, ale kiedyś wpadło mi w ręce pisemko, w którym jego ekscelencja nieopatrznie napisał o swojej pasji: „Oby jak najszybciej do Twego małżonka dobrali się terroryści. Z
przyjemnością bym im pomógł”. Grzech było tego nie wykorzystać. Zaraz po tym, jak pan bohatersko zastrzelił Bogdanowa, przeprowadziłem prywatną rozmowę z zakochanym marzycielem i miejsce wicedyrektora się zwolniło.