Przede wszystkim stracili Gwoździa, którego dosięgła kula wicedyrektora policji. Ten ponad ludzkie możliwości sprawny jegomość znowu im uciekł, choć Grin osobiście kierował pogonią. Z radcą stanu Fandorinem też nie poszło tak, jak trzeba. Jemiela, Szwarc i Nobel powinni byli zejść na podwórze i go dobić. Głęboki śnieg mógł osłabić siłę upadku. Zupełnie możliwe, że urzędnik do specjalnych poruczeń wykręcił się drobnostkami w rodzaju połamanych nóg czy odbitych nerek.
Jeszcze wczoraj wieczorem, kiedy Grupa Bojowa, uzupełniona o sprawdzonych podczas eksu moskwian, przygotowywała się do akcji w łaźniach Pietrosowa, Igła przyniosła chemikalia od Aronzona i zapalniki.
Dlatego dzisiaj Grin zajął się uzupełnieniem arsenału, przekształcając gabinet w laboratorium. Palnik do podgrzewania parafiny zrobili z lampy naftowej, a do zmielenia kwasu pikrynowego wykorzystali młynek do kawy; rolę retorty odegrało naczynie po oliwie, a samowar przekształcili w całkiem sprawny aparat destylacyjny.
Sniegir przygotowywał korpusy i napełniał je wkrętami.
Reszta odpoczywała. Jemiela dalej zaczytywał się swoim Monte Christo i jedynie z rzadka zaglądał do gabinetu, żeby podzielić się wrażeniami z lektury. Z nowicjuszy - Marata, Bobra, Szwarca i Nobla - i tak żadnej korzyści nie było. Usiedli w kuchni i grali w karty. Grali jedynie na pstryczki w głowę, ale hazardowo - z hałasem, rechotem i krzykami. To nic. Chłopcy są młodzi, weseli, niech się pobawią.
Przygotowanie wybuchowej żelatyny było bardzo żmudne, trwało wiele godzin i wymagało pełnej koncentracji i uwagi. Jeden błahy, niezręczny ruch - i mieszkanie wyleci w powietrze, ze strychem i dachem włącznie.
O trzeciej po południu, kiedy praca była w toku, rozległ się dzwonek telefonu.
Grin zdjął słuchawkę i poczekał, aż dzwoniący się odezwie.
Igła.
- Privat-dozent zachorował - powiedziała z troską. - Bardzo dziwnie. Kiedy od was wróciłam, na wszelki wypadek spojrzałam przez lornetkę na jego okna - a nuż „chemiczna” ofiarność Aronzona nie pozostała niezauważona? Patrzę - story są zasłonięte. Halo - przerwała nagle, zaniepokojona milczeniem w słuchawce. - To pan, panie Sievers?
- Tak - odpowiedział spokojnie, przypominając sobie, że zsunięte zasłony oznaczają wpadkę. - Rano? Dlaczego pani mnie wcześniej nie poinformowała?
- Po co? Jeśli go wzięli, nie możemy mu pomóc. Wyrządzilibyśmy niedźwiedzią przysługę.
- To dlaczego teraz?
- Pięć minut temu jedna stora została odsłonięta! - wykrzyknęła Igła. - Natychmiast zadzwoniłam na Ostożenkę i poprosiłam profesora Brandta, tak jak się umówiliśmy. Aronzon odpowiedział: „To pomyłka, nie ten numer”. I jeszcze raz powtórzył, jakby prosił, aby się pospieszyć.
Głos miał drżący, mizerny.
Taka odpowiedź zgodnie z ustaleniami oznaczała, że Igła powinna przyjść sama - to Grin pamiętał. Co się stało z Aronzonem?
- Ja pójdę - powiedział. - Sprawdzę.
- Nie, pan nie może. Za duże ryzyko. I najważniejsze - po co? No, co mu może grozić? A pana należy chronić. Pojadę na Ostożenkę, a potem tu wrócę.
- Dobrze.
Już nie mógł się skupić na pracy w zainspirowanym laboratorium, przeszkadzała mu narastająca trwoga.
Dziwna historia: najpierw sygnał wpadki, a potem niespodziewanie wezwanie.
Nie należało posyłać Igły. Błąd.
- Wychodzę - powiedział do Sniegira, wstając. - Jest sprawa.
Jemiela niech przejmie dowództwo. Mieszaniny nie dotykać.
- Mogę z tobą? - poderwał się Sniegir. - Jemiela zaczytuje się, oni rżną w karty, a co ja mam robić? Puszki wszystkie przygotowałem.
Nudno.
Grin pomyślał i zdecydował: a niech idzie. Jeżeli coś się stanie, przynajmniej uprzedzi towarzyszy.
- Skoro chcesz...
*
Z ulicy wszystko wyglądało normalnie.
Najpierw przejechali dorożką koło domu, wpatrując się w okna. Nic podejrzanego. Jedna stora odsunięta. Potem rozdzielili się i przeszli wzdłuż Ostożenki piechotą. Nie było żadnych znudzonych stróży ani handlarzy o świdrujących spojrzeniach, ani powolnych przechodniów.
Domu najwyraźniej nie obserwowano. Trochę uspokojony, Grin wysłał
Sniegira do fryzjerni, usytuowanej akurat naprzeciw wejścia do domu Aronzona, żeby zgolił puszek na policzkach. Polecił mu usiąść przy witrynie i obserwować okno sygnałowe. Jeśli podniesie się druga zasłona, ma przyjść na górę. Jeśli przez dziesięć minut nic się ze storami nie będzie działo, to znaczy, że w mieszkaniu jest zasadzka. Wtedy ma natychmiast uciekać.
Na drzwiach była miedziana tabliczka:
Zatrzymał się i podsłuchiwał.
Stał długo, ponieważ z mieszkania dochodziły dziwaczne dźwięki -
jakby cichy skowyt zamkniętego psa.
Raz dosłyszał bardzo krótki i przenikliwy okrzyk, którego nie sposób było zrozumieć: jakby ktoś chciał wrzasnąć co sił w piersiach, ale się zadławił.
Bez poważnego powodu nikt nie będzie dławił swojego krzyku, a psa Aronzon nie miał, dlatego Grin wyciągnął rewolwer i zadzwonił do drzwi.
Zlustrował wzrokiem klatkę schodową: ściany grube, solidne.
Strzelać na schodach nie warto - wszyscy usłyszą; co innego, jeśli strzał
padnie w mieszkaniu.
Szybkie kroki w korytarzu. Dwóch mężczyzn.