Читаем Rzeźnia numer pięć полностью

Byłaby zupełnie niebrzydką dziewczyną, gdyby nie to, że nogi miała jak wiktoriański fortepian. Teraz robiła piekło z powodu tego listu w gazecie. Mówiła, że Billy wystawia na pośmiewisko siebie i wszystkich swoich bliskich.

— Tato, tato. I co mamy z tobą robić? Czy chcesz nas zmusić, żebyśmy cię oddali tam, gdzie jest twoja matka?

Matka Billy’ego jeszcze żyła. Przykuta do łóżka, przebywała w domu starców w Pine Knoll koło Ilium.

— Co cię tak złości w moim liście? — zainteresował się Billy.

— Przecież to czyste wariactwo. Nie ma tam ani słowa prawdy!

— To wszystko jest prawdą — odpowiedział Billy spokojnie. Nigdy nie unosił się gniewem. Pod tym względem był wspaniały.

— Nie ma żadnej planety Tralfamadorii.

— Rzeczywiście nie można jej dostrzec z Ziemi, jeśli o to ci chodzi. Podobnie jak z Tralfamadorii nie można dostrzec Ziemi. Obie są bardzo małe i dzieli je ogromna odległość.

— Skąd wziąłeś tę głupią nazwę Tralfamadoria?

— Tak nazywają swoją planetę istoty, które ją zamieszkują.

— O Boże — jęknęła Barbara i odwróciła się tyłem, demonstracyjnie załamując ręce. — Czy mogę zadać ci jedno proste pytanie?

— Oczywiście.

— Dlaczego nigdy nie wspominałeś o tym wszystkim przed katastrofą?

— Uważałem, że nie nadszedł jeszcze czas.

* * *

I tak dalej. Billy powiada, że po raz pierwszy wypadł z czasu w roku 1944, na długo przed swoim pobytem na Tralfamadorii. Tralfamadorczycy nie mieli z tym nic wspólnego. Oni pomogli mu tylko zrozumieć, co się naprawdę dzieje.

Billy po raz pierwszy wypadł z czasu, kiedy toczyła się jeszcze druga wojna światowa. Był na wojnie pomocnikiem kapelana. W amerykańskim wojsku pomocnik kapelana jest zazwyczaj ogólnym pośmiewiskiem. Billy nie stanowił wyjątku. Nie mógł ani zaszkodzić wrogom, ani pomóc przyjaciołom. Prawdę mówiąc to nie miał przyjaciół. Był ordynansem pastora, nie mógł liczyć na awans ani na odznaczenia, nie miał broni i pokornie wierzył w miłosiernego Jezusa, co większość żołnierzy uważała za gówniarstwo.

Na manewrach w Południowej Karolinie Billy grywał zapamiętane z dzieciństwa hymny na małych, czarnych, wodoszczelnych organach. Miały trzydzieści dziewięć klawiszów i dwa rejestry: vox humana i vox celeste. Billy opiekował się również składanym ołtarzem i walizeczką. Była to walizeczką w kolorze ochronnym, z wysuwanymi nóżkami, wybita od wewnątrz szkarłatnym aksamitem. W tym ognistym pluszu spoczywał posrebrzany aluminiowy krzyż i Biblia.

Ołtarz i organy zostały wyprodukowane przez fabrykę odkurzaczy w Camden, stan New Jersey, co było na nich uwidocznione.

* * *

Pewnego razu w czasie manewrów Billy grał psalm Pan twierdzą moją Jana Sebastiana Bacha. Był niedzielny poranek. Billy i kapelan zebrali około pięćdziesięciu żołnierzy na zboczu wzgórza w Karolinie. Nagle pojawił się rozjemca. Wszędzie było pełno rozjemców — ludzi, którzy mówili, kto zwycięża, a kto przegrywa teoretyczną bitwę, kto żyje, a kto jest zabity.

Rozjemca przyniósł śmieszną wiadomość. Zgromadzenie wiernych zostało teoretycznie zauważone z powietrza przez teoretycznego przeciwnika i wszyscy zostali teoretycznie zabici. Teoretyczne nieboszczyki pośmiały się i zjadły suty obiad.

Wspominając to zdarzenie w wiele lat później, Billy zdumiał się, jak bardzo tralfamadoriańska była ta przygoda ze śmiercią — ludzie byli zabici i jednocześnie w najlepsze spożywali posiłek.

Pod koniec manewrów Billy dostał urlop okolicznościowy, ponieważ jego ojciec, fryzjer z Ilium, stan Nowy Jork, został zastrzelony przez swego przyjaciela w czasie polowania na jelenie. Zdarza się.

* * *

Kiedy Billy wrócił z urlopu, czekał już na niego rozkaz wyjazdu. Był potrzebny w kompanii dowodzenia pułku piechoty walczącego w Luksemburgu. Pomocnik pułkowego kapelana zginął na polu walki. Zdarza się.

Billy dotarł do swego oddziału, gdy ten był właśnie rozbijany przez Niemców w słynnej bitwie w Ardenach. Billy nie zobaczył nawet kapelana, któremu miał pomagać, nie otrzymał stalowego hełmu ani butów polowych. Działo się to w grudniu 1944 roku, podczas ostatniego potężnego uderzenia niemieckiego w tej wojnie.

Billy uszedł z życiem, ale znalazł się ogłupiały i zbłąkany daleko na tyłach Niemców. Trzej inni żołnierze, również zbłąkani, ale nieco przytomniejsi, pozwolili mu wlec się za sobą. Dwaj z nich byli zwiadowcami, a trzeci artylerzystą. Nie mieli map ani żywności. Unikając spotkania z Niemcami, zapuszczali się coraz głębiej w sielską ciszę. Jedli śnieg.

Szli gęsiego. Na czele zwiadowcy, sprytni, zgrabni, cisi. Byli uzbrojeni w karabiny. Za nimi szedł artylerzysta, niezdarny i tępawy, odstraszając Niemców automatycznym Coltem trzymanym w jednej ręce i nożem w drugiej.

Перейти на страницу:

Похожие книги