Читаем Sami Swoi полностью

– Może tam topielec za wiadro trzyma? Napiął wszystkie siły, ale dopiero gdy Jadźka przyłożyła obie swoje ręce, korba – choć z oporem – dała się obrócić. Ciągnąc tak, czuli dotyk swoich ramion, słyszeli rytm swoich oddechów, który zagłuszał stuk wiadra, obijającego się o cembrowinę studni. Cały czas czuła na sobie jego głodne spojrzenie.

– Czego się tak gapisz?

– Nigdy cię tak z bliska nie widziałem -wyznał Witia, nie kryjąc szczerego zachwytu.

– Bo między nami w Krużewnikach płot stał.

– Z bliska masz ze trzy lata więcej – Witia, nie zdejmując oczu z bujnych piersi Jadźki, oblizał spierzchnięte wargi.

– Ot, podlizajło się znalazł – niby to go karciła, a równocześnie wabiła lekkim uśmiechem.

– Może tobie oczy poprawiły się? – Ciesz się, że ja mam takie szybkie oczy. Jakby nie to, to bym waszej „Mućki” nie wypatrzył. W tej chwili ich oczom ukazało się na wpół wypełnione wodą wiadro, którego pałąk zaczepił się o zawias bańki na mleko. Z trudem wyciągnęli ociekającą wodą bańkę. Była ciężka, jakby ją wypełniono kamieniami. Witia aż się zatoczył, kiedy chciał ją ściągnąć z cembrowiny studni. Potrząsnął bańką. Rozległ się grzechot, jakby trzewia bańki wypełniały dziesiątki kilogramów gwoździ. Ostrożnie otworzyli zamknięcie. Jadźka zagłębiła rękę i wyciągnęła po kolei dwa żelazka elektryczne, młynek do kawy, komplet sztućców na dwanaście osób, srebrną cukiernicę, dwa budziki, a na samym dnie komplet ręcznie malowanych talerzy.

– Widzisz, Jadźka, jakie ja tobie szczęście przyniosłem? – Jakie to szczęście? – wzruszyła ramionami.

– Niemcy ukryli.

– Teraz będziecie mieli na czym gości przyjąć.

– Taż to nie nasze, tylko poniemieckie.

– Wszystko to nasze, bośmy wojnę wygrali – zdecydował Witia.

– Aha, akurat – Jadźka wzruszyła ramionami.

– Tak żeśmy wygrali, że przyszło nam Krużewniki rzucić.

– Za to między nami wojna skończona – przekonywał ją gorliwie.

– To trzeba aż było na te Ziemie Odzyskane pchać się?

– Awo patrzaj – potrząsnął żelazkiem – w Krużewnikach miałaś żelazko na duszę, a tu na elektrykę.

– Tylko że tej elektryki nie ma.

– Może to i lepiej – rzucił, a kiedy natknął się na pytające spojrzenie dziewczyny, wyjaśnił półgłosem, co też miał na myśli: – Bo czasem po ciemku to szybciej można dogadać się… Sam nie wiedział, skąd mu się wzięły takie słowa. Dotąd nigdy jeszcze z żadną dziewczyną nie śmiał tak rozmawiać, a oto teraz raptem ośmielił się powiedzieć nagle Jadźce, że „chyba jej się bluzka w praniu zbiegła” – dając do zrozumienia, że jej piersi omal nie rozsadzą płótna. Zapewne natchnął go taką śmiałością fakt, że ich wczorajsze powitanie przez płot raz na zawsze przekreśliło waśnie obu rodzin. No i to słońce, które rozgrzewało krew, powodowało, że ciało Jadźki pachniało sianem i miętą, a jej włosy nagrzaną pszenicą… Tak, tego poranka wszystkim się wydawało, że jest to właśnie ten dzień, w którym słońce dwa razy wzeszło: raz dla całego świata, drugi raz specjalnie dla nich…

<p>Rozdział 12</p>
Перейти на страницу:

Похожие книги