Читаем Śmierć w Breslau полностью

— Siadaj! — pokazał jej krzesło. — Teraz będziesz wykonywała zadania dla mnie. Wieczorem na tym przyjęciu masz dbać o to, aby wszystkie okna — a zwłaszcza balkonowe — były co najmniej uchylone. Rozumiesz? Potem będę miał dla ciebie inne zadania. Nazywam się Herbert Anwaldt. Od dzisiaj mi służysz, albo skończysz w rynsztoku! Rzucę cię na żer najgorszym alfonsom w tym mieście!

Zdawał sobie sprawę, że nie musiał tego mówić. (Każda dziwka najbardziej boi się władzy policjanta). Usłyszał skrzypienie własnych strun głosowych.

— Przynieś mi coś zimnego do picia! Najlepiej lemoniady!

Kiedy wyszła, wychylił głowę przez okno. Niestety — upał nie mógł wypalić jego wspomnień. („Pan ją chyba zna, Anwaldt?”. Kopnął z furią drzwi od pokoju. Bankier Schmetterling zasłaniał oczy przed błyskiem fleszy. Próbował naciągnąć kołdrę na głowę).

Proszę. Lemoniada — dziewczyna uśmiechnęła się zalotnie do przystojnego policjanta. — Czy ma pan dla mnie jakieś specjalne zadania? Chętnie je spełnię… (Ciało Schmetterlinga było unieruchomione. Zespolone w miłosnym uścisku. Drżało tłuste ciało, wiło się ciało gibkie. Nierozerwalny coitus połączył grubego bankiera z piękną jak sen narzeczoną Anwaldta — Erną Stange).

Policjant wstał i podszedł do uśmiechającej się Erny Stange. Zielone oczy pokryły się cieniutką błoną łez, kiedy z całej siły ją spoliczkował. Schodząc po schodach, słyszał jej stłumiony szloch. W głowie szumiała mu maksyma Samuela Coleridge’a: „Kiedy człowiek bierze swoje myśli za osoby i rzeczy, jest szaleńcem. Taka jest właśnie definicja szaleńca”.

Wrocław,

tegoż 9 lipca 1934 roku. Godzina pierwsza po południu

Anwaldt siedział w swoim gabinecie w Prezydium Policji, delektował się chłodem, jaki tu panował i czekał na telefon od wachmistrza kryminalnego Kurta Smolorza, jedynego człowieka, któremu — zdaniem Mocka — mógł ufać. Małe okienko pod sufitem wychodziło na północ, na jeden z pięciu wewnętrznych dziedzińców policyjnego gmachu. Położył głowę na biurku. Głuchy sen trwał może kwadrans.

Przerwał go Smolorz, który zjawił się osobiście.

— Oto smoking i maska — rudy, tęgi mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie. — A teraz ważna wiadomość: czarny mercedes z podanym przez pana numerem rejestracyjnym należy do barona Wilhelma von Kópperlingka.

— Dziękuję. Mock was nie przecenił. Ale skąd, do diabła, to wytrzasnęliście? — wskazał palcem na czarną, aksamitną maskę.

W odpowiedzi Smolorz położył palec na ustach i wycofał się z pokoju. Anwaldt zapalił cygaro i odchylił się na krześle. Założył ręce na kark i kilkakrotnie wyprostował całe ciało. Wszystko układało się w jednolitą całość. Baron von Kópperlingk spełnił największe marzenia Maassa, podsyłając mu piękną gimnazjalistkę. „Skąd o nich wiedział?” — zapisał na kartce. (Nieważne. Maass wcale się nie kryje ze swoimi upodobaniami. Wczoraj w parku wystarczająco głośno dawał temu wyraz). „Po co?” — stalówka ponownie zaskrzypiała na papierze. (Aby kontrolować Maassa, a pośrednio moje śledztwo). „Dlaczego?” — na kratkowanej płaszczyźnie pojawiło się kolejne pytanie.

Uruchomił pamięć i przywołał przed oczy kilka linijek z listu od Mocka: „… nieżyjący już Hauptsturmfuhrer SA Walter Piontek skwapliwie wykorzystał trop podsunięty przez barona Wilhelma von Kópperlingka (który — nawiasem mówiąc — ma wielu przyjaciół w gestapo)… Jeżeli ktoś znajdzie prawdziwych morderców, wówczas cała ogromna akcja propagandowa zostanie w angielskich czy francuskich gazetach całkowicie ośmieszona. Ostrzegam pana przed tymi ludźmi — są bezwzględni i potrafią zmusić każdego do rezygnacji ze śledztwa”.

Anwaldt poczuł przypływ dumy. Włożył maskę na twarz.

— Jeśli gestapo pozna cel mojego śledztwa, na pewno je przerwie, bojąc się ośmieszenia we Francji i w Anglii — mruczał, podchodząc do małego lustra wiszącego na ścianie. — Wydaje mi się jednak, że są w gestapo ludzie, którzy zechcą przerwać moje śledztwo z zupełnie innego powodu.

Aksamitna maska zasłaniała dwie trzecie twarzy. Zrobił błazeńską minę i klasnął w ręce.

— Może ich spotkam na balu u barona — powiedział głośno. — Czas na bal, asystencie Anwaldt!

Wrocław,

tegoż 9 lipca 1934 roku. Godzina wpół do ósmej wieczorem

Перейти на страницу:

Похожие книги

Шакалы пустыни
Шакалы пустыни

В одной из европейских тюрем скучает милая девушка сложной судьбы и неординарной внешности. Ей поступает предложение поработать на частных лиц и значительно сократить срок заключения. Никакого криминала - мирная археологическая экспедиции. Есть и нюансы: регион и время научных работ засекречены. Впрочем, наша героиня готова к сюрпризам.Итак: Египет, год 1798.Битвы и приключения, мистика и смелые научные эксперименты, чарующие ароматы арабских ночей, верблюдов и дымного пороха. Мертвецы древнего Каира, призраки Долины Царей, мудрые шакалы пустынь:. Все это будет и неизвестно чем закончится.Примечания автора:Книга цикла <Кошка сама по себе>, рассказывающем о кратких периодах относительно мирной жизни некой Катрин Мезиной-Кольт. Особой связи с предыдущими и последующими событиями данная книга не имеет, можно читать отдельно. По сути, это история одной экспедиции.

Юрий Валин , Юрий Павлович Валин

Фантастика / Приключения / Неотсортированное / Самиздат, сетевая литература / Боевая фантастика / Попаданцы