Neplach strzelił palcami. Za małą chwilę odcięty ze stryczka trup, okryty płaszczem, siedział w karle – w pozie dość makabrycznej z uwagi na rigor mortis. – Nie – pokręcił głową Reynevan. – Raczej nie. Tamtego… Hmmm… Po głosie poznałbym na pewno… – Żałuję – głos Flutka był zimny jak lutowy wicher ale nie da się zrobić. Gdyby on mógł dobyć głosu, ty nie byłbyś mi w ogóle potrzebny. Nuże, zabrać stąd to ścierwo. Rozkaz wykonano błyskawicznie. Rozkazy Flutka zawsze wykonywano błyskawicznie. Bohuchval Neplach, przezwiskiem Flutek, był szefem wywiadu i kontrwywiadu Taboru, podlegał bezpośrednio Prokopowi Gołemu. A gdy jeszcze żył Żiżka, bezpośrednio Żiżce. – Siadaj, Reynevan.
– Nie mam cza…
– Siadaj, Reynevan.
– Kim był ten…
– Wisielec? Nie ma to w tej chwili żadnego znaczenia.
– Był zdrajcą? Katolickim szpiegiem? Był, jak rozumiem, winny? – Hę?
– Pytam, czy był winny.
– Idzie ci – Flutek spojrzał nieładnie – o eschatologię?
O sprawy ostateczne? Jeśli tak, to mogę jedynie powołać się na Credo nicejskie: ukrzyżowan pod Ponckim Piłatem Jezus umarł, ale zmartwychwstał i powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych. Każdy będzie sądzony za swe myśli oraz czyny. I wtenczas ustali się, kto jest winny, a kto nie. Ustali się to, że się tak wyrażę, ostatecznie. Reynevan westchnął i pokręcił głową. Sam był sobie winien. Znał Flutka. Mógł nie pytać. – Nieważne jest zatem – Flutek wskazał głową belkę
i ucięty stryczek – kim on był. Ważne, że zdążył się powiesić, gdy wyłamywaliśmy drzwi. Że nie zdołam zmusić go do mówienia. A ty go nie zidentyfikowałeś. Twierdzisz, że to nie ten. Nie ten, którego jakoby podsłuchałeś, gdy spiskował na Śląsku z biskupem wrocławskim. Prawda? – Prawda.