Rezydentem i uśpionym agentem Vogelsangu w Kłodzku okazał się altarysta u Panny Marii, nazwiskiem Johann Trutwein. Na widok Bisclavreta omal nie zemdlał. Szybko jednak, honor oddać mu trzeba, opanował nerwy na tyle, by móc sensownie odpowiadać na pytania. Zęby szczękały mu nieco, gdy opowiadał o losie innych agentów, katowanych wpierw w piwnicach ratusza, potem na rynku, na oczach gawiedzi. Sam altarysta ocalał, nieszczęśnicy nic bowiem o nim nie wiedzieli, Vogelsang był zbyt sprytny, by trzymać wszystkie jajka w jednej kobiałce. Ale co się Johann Trutwein strachu najadł, to się najadł. Bisclavret znał jednak niezawodne remedium na stany lękowe. Altarysta na widok nabitego pieniędzmi trzosa pojaśniał, wysłuchawszy zaś, z czym do niego przychodzą, zadziałał nad podziw sprawnie. Natychmiast miał dla konspiratorów lokal, położone na ulicy Mlecznej mieszkanie kupca, który uciekł z miasta, powierzając Trutweinowi klucz i dozór. Natychmiast zaoferował też pomoc w nabyciu potrzebnych surowców. Nie pytał, czemu surowce posłużą. I dobrze, bo i tak nikt by mu nie powiedział. Jeszcze tego samego dnia Reynevan zaczął w kupieckim mieszkaniu za pomocą zaklęć i amuletów wytwarzać magiczne zapalniki, zwane ignis suspensus. Reszta ekipy ruszyła zaś w miasto, by kupić, co trzeba. I powstał problem. Problemem, o dziwo, okazała się nie siarka i nie saletra, które bez większych problemów nabyto od miejscowych aptekarzy, nie żywica, której pod dostatkiem mieli zbiegli pod ochronę murów okoliczni smolarze, nie proszek antymonowy, który – żądając, prawda, bajecznej wręcz ceny – sprzedał im uchodzący z Bystrzycy alchemik. Trudność sprawił składnik, zdawałoby się, najmniej skomplikowany: olej. Oleju w Kłodzku nie było. Cały wykupiono. W mieście było bardzo mało wyspecjalizowanych olejarzy, zapotrzebowanie na olej pokrywały w całości tłocznie wiejskie. Produkcja oleju intra muros odbywała się we młynach jako działalność uboczna, parali się nią młynarscy czeladnicy. Teraz, wobec groźby oblężenia, część czeladników poszła pod broń, reszta dniem i nocą męłła mąkę na chleb. Nieoceniony altarysta od Panny Marii znalazł i na to sposób. Właśnie w farze zasłyszał szeptaną nowinę, że jeden z miejskich oleatorów ma zapasy, ale skrywa je, by we właściwym momencie wzbogacić się na spekulacji. Może być, że zechce sprzedać kadkę albo dwie. Zadeklarowawszy gotowość pośredniczenia w negocjacjach, altarysta poszedł sobie, bo zmierzch zapadał. Nazajutrz w mieście zapanowało zamieszanie i podniecenie, ludzie biegli ku Bramie Zielonej. Udała się tam więc i kompania. Stłoczony na murach tłum wskazywał palcami wzbijające się na południu słupy dymu. Płonęły, wieść niosła, Rengersdorf, Marcinów, Hannsdorf i Żelazno. Czarny dym, rozwiany wiatrem w postrzępiony pióropusz, wzbił się wkrótce na zachód od miasta, nad Schwedeldorfem i Roszycami. Podniecenie mieszczan sięgnęło zenitu. W połączeniu z wcześniejszymi wieściami o spaleniu Kunzendorfu dymy na zachodzie mogły oznaczać tylko jedno – husyci brali Kłodzko w kleszcze. – Jutro. – Gdy wrócili, Bisclavret znacząco spojrzał na Reynevana. – Jutro Kralovec stanie pod miastem. – Zdążę – Reynevan wskazał na pięć okręconych już słomą dzbanów. – Wystarczy wlać olej, wymieszać, zaszpuntować, zasmołować. I gotowe. Potem pozostaje podłożyć je tam, gdzie trzeba. Zastanawiałeś się, gdzie? Bisclavret uśmiechnął się wilczo.
– A jakże – wycedził złowrogo. – To już rozplanowane.
– Trutweina tylko patrzeć. Zaraz powinien tu być. Da Bóg, z dobrą nowiną. Johann Trutwein zjawił się jednak dopiero w dziesiątej godzinie dnia, godzinę po tym, jak u augustianów oddzwoniono nonę. Ale nowiny faktycznie przynosił dobre. Oleator, oznajmił, olej sprzeda. Żąda jednak… Na wyszeptaną do ucha cenę Bisclavret skrzywił się wściekle. Wziął altarystę na stronę, długo się tam targowali. – Załatwione – oświadczył, wróciwszy. – Po towar pójdziemy w nocy. Olejarz żąda, by transakcja dokonała się skrycie. Pod wieczór pożary mieli już w zasięgu wzroku. Zapłonęły Kościelniki, Leszczyny, Pawiowa, Ruszowice, klasztorna wieś Podzamek. Cywilów z murów przepędzono, ich miejsce zajęli zbrojni. Opatrywano bombardy, katapulty i inne groźnie wyglądające machiny. Dzwony miasta biły na Angelus. Bisclavret powstrzymał się od komentarzy, ale Reynevan widział i wiedział to, co wszyscy.
– Francuzie?
– Co?
– Rozumiem, że masz możliwości kontaktu z Rzehorsem?
– Prawidłowo rozumiesz.
– A nasza droga ucieczki? Pomyślałeś o tym?