– Objaśnienia stosowanych w średniowieczu miar i wag, jednostek monetarnych, wyjaśnienia co trudniejszych słów, tłumaczenia łacińskich sentencji, pieśni, hymnów, chorałów i kronik, dane bibliograficzne źródeł, a także rozmaite ciekawostki z epoki znajdą Państwo na końcu książki. Aczkolwiek – z góry uprzedzamy – nie wszystkie. Autor – jak wiemy – uważa bowiem, że samodzielne buszowanie po słownikach, leksykonach i encyklopediach to wielka przyjemność, a pozbawiać czytelnika przyjemności się nie godzi (przyp. wyd.).
– To, co zwykle – Reynevan ziewnął. – Przecież mamy to przerobione. Na twoje ograne i nudne pytanie odpowiem, jak zawsze, w sposób ograny i nudny. Nie, bracie Neplach, nie podzielę się z tobą pieniędzmi zagrabionymi kolektorowi. Przyczyn jest kilka. Po pierwsze, nie mam tych pieniędzy, bo to nie ja je zagrabiłem. Po drugie… – A kto je zagrabił?
– Mówiąc nudnie: nie mam pojęcia.
Oba złote diabełki podskoczyły i fiknęły zamaszystego kozła. – Kłamiesz.
– Jasne. Mogę już iść?
– Mam dowody na to, że kłamiesz.
– Oho.
– Utrzymujesz – Flutek przeszył go wzrokiem – że ten twój mityczny zjazd odbył się trzynastego września i że brał w nim udział Kaspar Schlick. Z pierwszorzędnych źródeł wiem otóż, że trzynastego września roku 1425 Kaspar Schlick był w Budzie. Nie mógł więc być na Śląsku. – Gówniane masz źródła, Neplach. Ale nie, przecież to prowokacja. Próbujesz mnie podejść, usidlić. Nie po raz pierwszy zresztą. Prawda? – Prawda – Flutkowi nie drgnęła powieka. – Siadaj, Reynevan. Jeszcze z tobą nie skończyłem. – Nie mam pieniędzy kolektora i nie wiem…
– Zamknij się.
Czas jakiś milczeli. Diabełki w oczach Flutka uspokoiły się, znikły niemal. Ale Reynevan nie dawał się zwieść. Flutek podrapał się w nos. – Gdyby nie Prokop… – rzekł cicho. – Gdyby nie to, że Prokop zabronił mi ruszyć was palcem, ciebie i tego twojego Szarleja, już ja bym z ciebie wycisnął, co trzeba. U mnie wszyscy w końcu mówili; nie było takiego, co milczał. Ty też, bądź pewny, powiedziałbyś, gdzie jest ta forsa. Reynevan miał już wprawę, przestraszyć się nie dał. Wzruszył ramionami. – Taaak – podjął po kolejnej przerwie Neplach, patrząc na zwisający z powały sznur. – I ten też by mówił, też bym z niego wydusił zeznania. Szkoda, zaiste szkoda, że się zdążył powiesić. Wiesz, przez chwilę naprawdę myślałem, że to może on był w tej grangii… Bardzo mnie rozczarowało, że go nie rozpoznałeś… – Wciąż cię rozczarowuję. Naprawdę mi przykro. Diabełki podskoczyły lekko. – Naprawdę?
– Naprawdę. Podejrzewasz mnie, każesz śledzić, czyhasz, prowokujesz. Dochodzisz moich motywów, a wiecznie zapominasz o tym głównym i jedynym: Czech, który spiskował w grangii, zdradził mego brata, wydał go na śmierć siepaczom wrocławskiego biskupa. I jeszcze się tym przed biskupem chełpił. Gdyby to więc właśnie on wisiał na tej belce, to nie poskąpiłbym grosza na mszę dziękczynną. Wierz mi, ja też żałuję, że to nie on. Ani żaden z tych, których przy innych okazjach pokazywałeś mi i polecałeś identyfikować. – Prawda – przyznał Flutek w zamyśleniu, zapewne pozornym. – Stawiałem kiedyś na Dziwisza Borzka z Miletinka. Drugim moim typem był Hynek z Kolsztejna… Ale to żaden z nich… – Pytasz czy stwierdzasz? Bo powtarzałem ci sto razy, że żaden. – Tak, ty przecież obydwóm dobrze się przyjrzałeś… Wtedy. Gdy zabrałem cię z sobą… – Pod Usti? Pamiętam.