– Dostawałam – przyznała beznamiętnym tonem. – Czas przeszły. Jeden z moich ludzi wydostał się z
Do cholery.
– Powinienem domyślić się, że twoi szpiedzy zginęli razem z innymi członkami załóg tych okrętów. Wybacz.
Skinęła lekko głową, wciąż dobrze maskując swoje uczucia.
– Ryzykowali tak samo jak inni marynarze tej floty.
Geary spojrzał na nią, nerwy miał napięte do granic wytrzymałości.
– Czasami zachowujesz się jak zimna suka.
Rione obdarzyła go spokojnym spojrzeniem.
– A ty preferujesz gorące suki?
– Do cholery, Wiktorio…
Uniosła dłoń.
– Każdy człowiek radzi sobie z bólem na swój własny sposób, John. Najwyraźniej ty i ja robimy to zupełnie inaczej.
– Tak, to prawda. – Opuścił wzrok na pokład, wiedząc, że wciąż ma marsową minę. Coś jeszcze go martwiło, coś, czego nie zdołał umiejscowić. Coś związanego ze stratami poniesionymi przez flotę Sojuszu.
Musiał mocno zareagować na to trafienie, bowiem Rione zapytała o wiele łagodniejszym tonem:
– Co się stało?
– Przypomniałem sobie o czymś. – Ciężki krążownik
– O czym? – nacisnęła go Rione.
– To sprawa osobista kogoś z załogi – wypowiedział te słowa bardzo wolno, żeby dobrze je zrozumiała. – Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem. – Rione milczała tak długo, że w końcu podniósł na nią oczy. – O co chodzi?
– Dasz sobie z tym radę? – zapytała.
– Oczywiście.
– Oczywiście? – Rione pokręciła głową.
– Straciliśmy wielu ludzi w tej bitwie, widziałam, że także zniszczenia poczynione na tej planecie mocno cię przygnębiły. Od czasu gdy objąłeś dowództwo, balansowałeś na krawędzi ostrza, gotów do poddania się, jeśli zrobi się za ostro. Nie byłeś przygotowany na tak wielkie straty, jakie zwykła ponosić ostatnimi czasy flota Sojuszu, dlatego zagłada każdej jednostki jest dla ciebie ciężarem. Potrzebujesz kogoś, kto kopnie cię w tyłek, ustawi na właściwe tory, ale tak się złożyło, że ja pełniłam ostatnio tę rolę, będąc dla ciebie zarówno sprzymierzeńcem, jak i wrogiem, którego musisz pokonać. Ale mam już tego dosyć.
– Słucham? – Obserwował ją uważnie, starając się zrozumieć, do czego zmierza.
– Dlaczego wciąż walczysz? – zapytała Rione, odwracając się ku gwiazdom.
– Dla moich ludzi. Dla Sojuszu.
Przecież wiesz…
– To pojęcia abstrakcyjne. Nie znasz nawet ułamka swoich ludzi. A Sojusz, który znałeś, też znacznie się zmienił. Twój dom ojczysty jest tak odmienny, że możesz się przerazić. – Rione znów patrzyła na niego. – Ale ty nie walczysz za abstrakcję. Nikt za nią nie walczy. Ludzie zabijają się dla frazesów, dla spraw wielkich i wspaniałych, ale każdy polityk, nawet ten najmarniejszy, bardzo szybko uczy się, że naprawdę liczą się tylko rzeczy małe, osobiste. Bliscy przyjaciele, rodzina, to, co zwykli nazywać domem. Otaczają nimi wielkie ideały i nazywają je najcenniejszymi, ale walczą wyłącznie dla tych najmniejszych, najbliższych im powodów. Żołnierze mogą przysięgać, że walczą za swoje sztandary, ale w rzeczywistości biją się dla swoich towarzyszy broni. Ty też masz taki cel, John, tutaj, w tej flocie masz coś, co daje ci siłę i pozwala walczyć dalej. – Geary patrzył na nią zaskoczony. – Co to jest, John? Nie co, tylko kto… Ktoś, ale nie ja. – Rione powróciła do obserwowania gwiazd. – Ja już wiem kto, ale ty się jeszcze tego nawet nie domyślasz. A może po prostu nie chcesz się do tego przyznać.
– Jeśli wiesz, to mi powiedz.
– Nie. Sam musisz na to wpaść. Bo tylko wtedy dasz sobie z tym radę. Ale na razie i ja, i ta flota potrzebujemy, żebyś dał z siebie wszystko, więc nie będę oponować. – Zaczerpnęła tchu, odwróciła się do niego i zapytała: – Gdzie teraz zabierzesz tę flotę?
Zaskoczyła go nagłą zmianą tematu, ale że nie zamierzał kontynuować starego i drążyć, co Wiktoria myśli o jego osobistych motywach, wskazał na holomapę.
– Przecież już mówiłem. Kierujemy się na punkt skoku na Branwyn.
Uniosła jedną brew.
– Co wcale nie znaczy, że masz zamiar skorzystać z tej studni grawitacyjnej. To cel, który chciałoś osiągnąć podczas pierwszego pobytu w tym systemie. Dolecieć prostą drogą tak blisko przestrzeni Sojuszu, jak to tylko będzie możliwe.