Читаем Żmija полностью

Wrzask i wycie ghazich zaświdrowały w uszach. Spod kopyt szarżującej konnicy wzbił się kurz. Edward Drummond uniósł karabin. Żegnaj, Charlotte, pomyślał.

Słońce prażyło z nieba.

– Gotowi? – upewnił się porucznik Richard Trevor Chute.

– Gotowi, sahib – odpowiedział za wszystkich naik Dżehangir Singh.

Chute spojrzał na niego.

– Nie nazywaj mnie sahibem – powiedział zimno. – Dziś, tutaj, wszyscy jesteśmy równi. Niniejszym mianuję cię białym.

– Na czas bitwy?

– Nie. – Porucznik wciągnął powietrze, patrząc na pędzących na nich ghazich, na ich włócznie i noże. – Dożywotnio.

* * *

Było wpół do godziny trzeciej po południu, 27 lipca 1880, czterdziesty trzeci rok panowania Wiktorii, królowej Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii, pierwszej cesarzowej Indii.

* * *

Ściany kawerny trzęsły się od wybuchów. Seriami waliły de-sze-ka, zanosił się ciągłym ogniem utios, biły pekaemy. Eksplodowały granaty.

Żmija zluzowała nieco uścisk na jego szyi, Lewart zachłysnął się oddechem. Nie stawiał już oporu.

– Tam – powiedziała Żmija – jest tylko śmierć. Twoje miejsce jest tu. Bo ja ciebie wybrałam.

Poczuł na piersi jej wargi. A potem ukłucie i paraliżujący ból. – Upoję cię moim jadem, w którym zawarta jest Wieczność. Efekt był natychmiastowy. I stokroć silniejszy niż po heroinie.

* * *

Nagle był tam, gdzie na ołtarzach tańczył ogień, oślepiająco biały w swej prześwietności, a odblaski migotały na freskach naściennych. Był tam, gdzie w uświęconym obrzędzie śpiewano dla Dobrej Bogini, gdzie tańczono dla niej, tanecznymi ruchami naśladując ruch płomienia, a freski naścienne też zdawały się tańczyć. Był tam, gdzie uświęcano Boginię pitą dla niej Błogosławioną Haomą, a pod wpływem haomy dusze wychodziły z ciał i wzlatywały ku boskości, by wreszcie pojąć ją, zrozumieć i nazwać. Dusze opuszczały ciała, haoma krążyła w żyłach, płonął ogień ubóstwienia. Wznosił się śpiew.

Haoma ogniem krążyła w żyłach.

Ogień płonął na ołtarzu, palił się dla Wielkiej i Dobrej Bogini Wszechrzeczy.

* * *

Do Aleksandrii Kaukaskiej zostawało im nie więcej niż pięćdziesiąt stadiów. Tetrarcha Herpander, od chwili wyruszenia niespokojny, odprężył się nieco. I uznał, że można nareszcie dać wytchnąć nieco koniom. Wstrzymał ogiera, odwrócił się do podkomendnych. Ale rozkazu wydać nie zdążył.

Poczuł silne drganie gruntu, a ostro zarysowana na tle nieba grań zamazała się nagle w oczach. A potem cały wąwóz, zdało się, zwalił się nich.

Toczące się z urwisk głazy spadły na czołówkę oddziału, obalając konie wraz z jeźdźcami. Tych, których głazy ominęły, nakrył i zwalał z koni grad mniejszych kamieni, rwanych lawiną ze zboczy. Konie rżały dziko, prodromoi wrzeszczeli i klęli. A w ślad za gradem kamieni sypnął się na nich grad strzał.

Na oczach Herpandra przeleciał przez zad konia trafiony w gardło Frygijczyk Stafilos, obok spadł jeździec ugodzony w oko. Inny, zgięty na końską szyję, mocował się ze strzałą utkwioną w barku.

Zafurczały rzucane z urwiska dziryty, w ślad, niemal natychmiast, z pochyłości rzucili się na nich uzbrojeni ludzie.

– Bij! – wrzasnął Herpander, podrywając Zefiosa. – Bij ich! Alale alalaaaa!

– Alaleee alalaaaaaa!

Kary ogier po raz kolejny ratował życie swemu panu. Przesadzał głazy jak antylopa, lawirował między nimi jak gazela, napastników obalał impetem jak bojowy słoń. I robił to tak szybko, że wyprzedził całą tetrarchię i nie wiedzieć kiedy wniósł Herpandra wprost między wrogów. Nagle znalazł się wśród nich, w samym środku, czując ze wszystkich stron smród skór i futer, w które byli odziani, bardziej przez to przypominając półbestie niż ludzi.

Ale Zefios i jego jeździec nie po raz pierwszy byli otoczeni zewsząd wrogami, ludzi, półbestie i bestie wliczając. Herpander dwóch uśmiercił natychmiast, dwoma krótkimi pchnięciami kawaleryjskiej sarissy w gardła. Zefios wierzgnięciem kopyta zmiażdżył głowę trzeciego. Czwarty dostał sztych w twarz, pod kryjącą czoło i oczy wilczą czapę z paszczą i kłami. Piąty, taki sam wilkołak, krzywym jak sierp nożem usiłował zranić Zefiosa w brzuch. Herpander obalił go uderzeniem drzewca i przygwoździł do ziemi.

– Alaleee alalaaaaaaa!

Jednak rację miał Astrajos, chaldejski mag, pomyślał, wyrywając ostrze. Jestem skażony wojną. Jedyne, co umiem, to zabijać.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Память Крови
Память Крови

Этот сборник художественных повестей и рассказов об офицерах и бойцах специальных подразделений, достойно и мужественно выполняющих свой долг в Чечне. Книга написана жестко и правдиво. Её не стыдно читать профессионалам, ведь Валерий знает, о чем пишет: он командовал отрядом милиции особого назначения в первую чеченскую кампанию. И в то же время, его произведения доступны и понятны любому человеку, они увлекают и захватывают, читаются «на одном дыхании». Публикация некоторых произведений из этого сборника в периодической печати и на сайтах Интернета вызвала множество откликов читателей самых разных возрастов и профессий. Многие люди впервые увидели чеченскую войну глазами тех, кто варится в этом кровавом котле, сумели понять и прочувствовать, что происходит в душах людей, вставших на защиту России и готовых отдать за нас с вами свою жизнь

Александр де Дананн , Валерий Вениаминович Горбань , Валерий Горбань , Станислав Семенович Гагарин

Историческая проза / Проза о войне / Эзотерика, эзотерическая литература / Военная проза / Эзотерика / Проза