Jutro też odbędzie się pojedynek. Pomiędzy nim a tym pochrzanionym kompletnie, porąbanym geniuszem z policji.
Staszewski był jedynym oficerem, który zdołał go rozpracować. Stał się prawdziwym problemem.
Morderca dotknął broni przyklejonej do przedramienia. No, ale problemy są po to, żeby je rozwiązywać.
Już jutro.
Staszewski teraz już robił to tylko dla siebie. Wiedział, że najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem jest to, że jutro umrze. Wszystko straci sens. Po co się więc starać? Tylko dla honoru, dla siebie i dla Rzeczypospolitej. Bo przecież nie dla tej chmary bab, które go otaczały. Mariola na początku walczyła z jego byłymi i potencjalnymi kochankami. Odbierała telefony, gasiła awantury, przekomarzała się, zabijała nadzieję. Potem dała sobie spokój. Kiedy się pokłócili, wrednie pokazał jej dwa ostatnie SMS-y: „To był drugi telefon od Ciebie. Czy się znamy? Przedstaw się, proszę, a ja odwdzięczę się tym samym”. „Przepraszam, to chyba pomyłka? Jeśli naprawdę mnie znasz lub nie... Odpisz, proszę”.
Nie miał zielonego pojęcia, która to baba napisała. Nie pamiętał dokładnie, ale ostatnio dał numer telefonu dwóm dziewczynom na koncercie w klubie „Firlej”, kiedy poszedł do baru napić się soku. Legenda jego młodości właśnie zarzynała się na scenie, nie chciał na to patrzeć. Nudziło mu się, skądś przypełzł smutek. Nie zamierzał podrywać tych dwóch, tak tylko zagadał dla sportu. Żeby coś się działo. Widział, jak barmanka nalewała komuś wódkę, odmierzając ilość brudnym kieliszkiem, z którego przed chwilą pił ktoś inny. Spotkał Maćka z telewizji, pogadali o niczym. Wrócił na salę koncertową, gdzie legenda na scenie właśnie patrzyła na zegarek, żeby zobaczyć, ile jeszcze czasu zostało do końca odrobienia pańszczyzny. Nie lubił głośnych miejsc, żadnych dyskotek ani klubów, gdzie uszy wyrywa wraz z mózgiem. Jego strongpointem było gadanie. A któraś z tych dwóch najwyraźniej połączyła nadzieję z facetem, który potrafi powiedzieć coś więcej niż „wow, jazzy, trendy i oups”. Nie miał zielonego pojęcia, jak brzmiały imiona tych dziewczyn. Jedynie symulował, że zapisuje ich numery telefonów.
Ale ta myśl drążyła go bezustannie. Po co to zrobił? Dla sportu? A teraz inna rzecz nie dawała mu spokoju. Po co ryzykował życie, rozwiązując tę sprawę? Dla sportu? Po to, żeby pokazać, że jest największy, najbardziej genialny, potrafi przenikać mrok, jest najlepszą kurwą na rynku? Pokazać... Ale, Chryste, komu? Komu? Kto doceni, ile pracy w to włożył, ile wysiłku, ile dał z samego siebie? I po co? Żeby mu ktoś nad grobem powiedział: „byłeś wielki”? A co go to będzie obchodzić, kiedy już będzie martwy? A poza tym nikt nic takiego nie powie, bo słowa „Byłeś wielki” są zarezerwowane dla tych, którzy potrafili posłusznie merdać ogonkiem.
Więc dlaczego?
Dla honoru, dla siebie, dla Rzeczypospolitej. W honor nikt już nie wierzył. Myśląc o Rzeczypospolitej, większość Polaków chciała uciec do Dublina albo Berlina. A jego droga? Otchłań, Limbo, Szeol, Hades. Nie, nie, był żeglarzem. Parę ładnych razy pływał na Mazurach. Więc dla niego było Hilo albo Maui. Może Fiddlers Green? I sześć błota stóp.
No to dla siebie. Staszewski wyjął i zapalił kolejnego papierosa. Samemu sobie pokaże, że jest najlepszą kurwą na rynku. Wydmuchnął dym i spojrzał na halucynację w postaci Alberta Grunewalda.
- Była trzecia grupa oficerów prowadzących to śledztwo. Którzy uniknęli „wybuchu” i nie popełnili samobójstwa. Lecz i tak już nie żyją. Poza moim skromnym przypadkiem.
- Jacy to byli oficerowie? - indagował Grunewald.
- Na przykład pan i ja. Coś nas uchroniło od tych przykrych dolegliwości. Mnie na pewno chronią silne środki antyhistaminowe. A pana...
- Właśnie.
- Nie wiem i pewnie się już nie dowiem. Może Helga?
- Helga? Moja służąca?
- Tak. Pamięta pan, jak wyszła z panem ze szpadelkiem w ręku, żeby pana bronić? Mnie broniła Mariola w hełmie, kamizelce kuloodpornej i z dwudziestkądwójką w kaburze. Ale nie o to chodzi. Ani pistolet, ani szpadelek się nie przydały. Chodzi chyba o ich babski szósty zmysł. Mnie Mariola uratowała, gdy dostałem halucynacji, tu, na tym dziedzińcu, po raz pierwszy. Myślę, że z panem było podobnie.
- A ci oficerowie należący do trzeciej grupy?
- Tak jak mówiłem. To pan i ja. Paru innych. Oni sami zastawiali na siebie pułapki.
Miszczuk pociągnął wielki łyk ze swojej butelki z bimbrem. Jego to nie dotyczyło. „Wybuchł” kilkadziesiąt lat temu, kilka metrów od miejsca, gdzie teraz siedzieli.
- Nie ma żadnych śladów w dokumentach. Niczego nie napisał już pan w swoim pamiętniku - kontynuował Staszewski. - Znalazłem w aktach jedną rzecz. Tuż przed rosyjskim atakiem bombowym w okolicy mostów na Kochanowskiego... Boże, nie wiem, jak ta ulica się wtedy nazywała. Zatrzymali pana dwaj żołnierze w dziwnych mundurach. Myślę, że to byli spadochroniarze Göringa.
- Być może - powiedział Grunewald. - A pana zwiódł opis lufki w ustach jednego z nich. A może to nie oni mieli lufkę? Nie pamiętam...
- Tak. I sama sytuacja również mnie zwiodła.
- Ale do czego pan zmierza?