Zerwał kilka kwiatków i włożył do foliowego woreczka. Zamierzał je przekazać do analizy chemicznej. Miał wątpliwości, czy powinien ujawnić ten mechanizm i dać komuś do rąk tak straszliwą broń. Ostermann i von Kreutzky, dwaj cholerni geniusze. A może po prostu spalić kwiatki, wywieźć ziemię z dziedzińca i zburzyć pokój na komendzie pod jakimkolwiek pozorem? Ruszył do wyjścia. Ostermann i von Kreutzky. Dwóch ludzi przepełnionych marzeniami. Którzy nie chcieli słuchać wojskowych marszów ani werbli. Którzy nie mogli znieść tego, że znikają ich sąsiedzi, którzy nie lubili swądu płonących budynków. Chcieli po prostu mieć swój wielonarodowy Breslau na zawsze. Dwóch genialnych naukowców i ich Breslau forever.
- Udało wam się, chłopaki - mruknął, wychodząc na plac Nankiera. Rozejrzał się wokół. - Długo to trwało, ale Wrocław jest już taki, jak chcieliście.
Ruszył w stronę wozu specjalnego. Staszewski był jedynym oficerem policji, który nie uciekał, nie zginął, nie został wywieziony karawanem, tylko szedł ulicą Łaciarską w stronę przeciwną niż wszyscy dotąd. Od prawie osiemdziesięciu lat.
Hofman otworzył drzwi wozu.
- No i co? - spytał. - Doszedłeś do czegoś, mamroczącdo siebie na pustym dziedzińcu?
- Tak. Odwołaj wsparcie.
- Oki.
Technik wyłączał wszystkie urządzenia.
- Ja nic nie zrozumiałem.
- I nie ma potrzeby. - Hofman uśmiechnął się słodko. - Wyjmij wszystkie dyski i daj Staszewskiemu.
- Ale to wbrew przepisom! - żachnął się technik.
- Milcz, kiedy starsi mówią. - Hofman sam ładował srebrne krążki do plastikowego pudełka.
Cholerny fachowiec. On jeden dobrze wiedział, że te zapisy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Wydarł stronę z dziennika operacyjnego specsamochodu. Później zapełni następną jakimś ble, ble, żeby rozliczyć dzień. Podał pełne pudełko Staszewskiemu. Ten również się uśmiechnął. Czasami miał wrażenie, że w całej komendzie jest tylko dwóch oficerów, którzy potrafią myśleć perspektywicznie.
Szybko przeliczył dyski. Było ich trzynaście.
Policjant dyżurny w komendzie wojewódzkiej wstał na widok Staszewskiego.
- Pan zastępca komendanta chce pana widzieć - zameldował.
- To się dobrze składa, bo ja go też.
- Aha - policjant coś sobie przypomniał. - Złapali tych dwóch dowcipnisiów, którzy dzwonili do różnych ludzi. No ci, którzy mówili, że porwali pańską żonę. Dwaj gówniarze, już siedzą. Powiedzieć im coś od pana?
- Tak. Ochrzanić, że nie porwali żony naprawdę.
Policjant roześmiał się i zasalutował.
- Będzie zrobione. Już my im damy...
Staszewski przebiegł kilkadziesiąt schodów w supernowoczesnym, jak na ówczesne czasy, budynku niemieckiej policji. Choć i dzisiaj wzbudzały podziw. A na pewno zadyszkę. Domyślał się, że w sekretariacie zastępcy będzie musiał odsiedzieć swoje pół godziny. Zastępca był człowiekiem starej daty i chciał, żeby wszyscy podwładni odczuli moc jego władzy. Choćby przez oczekiwanie w towarzystwie równie znudzonych kolegów. Staszewski jednak dostąpił wyjątkowego zaszczytu. Wezwano go już po dwudziestu minutach.
- Witam pana. - Zastępca komendanta siedział w ogromnym gabinecie mogącym pomieścić nawet siedzibę niewielkiej prywatnej firmy. Niemcy mieli rozmach, projektując to wszystko. Staszewski odniósł wrażenie, że znajduje się w minikatedrze.
- No cóż, mam z panem do pogadania.
Staszewski przerwał mu jednak:
- Ja też. Właśnie rozwiązałem sprawę, nad którą ślęczeli oficerowie pracujący w tym budynku od osiemdziesięciu lat. Większość zginęła, niewielkiej części udało się uciec. A ja to rozgryzłem.
- To się chwali. To się chwali - powiedział smętnie zastępca.
- Mam też mordercę, który załatwił generała Papałę i rodzinę Jaroszewiczów. Mam człowieka, który zastrzelił Olofa Palmego.
- Nie, nie, nie. - Zastępca zmienił ton na ostry. - My się w politykę nie mieszamy.
Staszewski przez chwilę miał wrażenie, że śni. Albo że urzędnik naprzeciw jest po prostu głuchy. Ewentualnie toczyła się tu gra, której zasad nie znał. Uspokoił się natychmiast, jak zawsze przed akcją. Mówił teraz już cicho i spokojnie.
- To nie polityka. Mam cyngla, który załatwił Papałę, Jaroszewiczów i premiera Szwecji. Którego specsłużby wynajmowały do czego...
- A w to to my się już zupełnie nie mieszamy! - zastępca przerwał mu gwałtownie. Przez chwilę wyglądał na zdenerwowanego, ale uspokoił się równie szybko jak Staszewski. Nie był więc taki do końca zły. Był po prostu nieudacznikiem.
- Wezwałem pana w innej sprawie.
Spokój. Spokój jest kluczem do rozwiązywania wszystkich spraw. Spokój uzdrawia, pozwala panować nad sytuacją.
- Mówię niewyraźnie? - Staszewski zaczynał się dobrze bawić. Już mniej więcej wiedział, o co chodzi. - Rozwiązałem sprawę, w której zginęło już wielu oficerów kripo, milicji, UB, policji i...
- A kogo to obchodzi? - zastępca postanowił być zupełnie szczery.
Staszewski uśmiechnął się promiennie.
- Kogo to obchodzi? - powtórzył oficer za biurkiem, zdejmując okulary. - Proszę pana - przeszedł do rzeczy - muszę pana zwolnić z pracy.