zaszyć się gdzieś na cały dzień? Jeżeli znowu będzie musiał go szukać? Jeżeli
znowu mu umknie i już więcej go dzisiaj nie zobaczy?
Wpadł do biblioteki, w ostatniej chwili powstrzymując się, by nie pchnąć drzwi z taką
siłą, że uderzyłyby o ścianę. I tak zwrócił już na siebie dostateczną uwagę siedzącej
przy biurku Pince, która poderwała głowę z zamiarem upomnienia wpadającego w
tak gwałtowny sposób do biblioteki ucznia, ale kiedy zobaczyła, że to Snape,
natychmiast zacisnęła usta i tylko posłała mu zniesmaczone spojrzenie.
O tej porze biblioteka była jeszcze opustoszała. Severus szybko ruszył pomiędzy
półkami, do miejsca przy oknie, ukrytego za dosyć sporych rozmiarów regałem, przy
którym zawsze siadał Potter i...
...z jego ust wyrwało się westchnienie.
Zobaczył go. Spał z głową złożoną na ramionach. Okulary przekrzywiły mu się na
nosie, a spomiędzy rozchylonych lekko warg wypływał cichy, spokojny oddech.
I Severus wiedział, że powinien zachować dystans. Wiedział, że powinien po prostu
stanąć w tym samym miejscu, co zawsze i obserwować go, ale jakaś niezrozumiała
siła kazała mu podejść bliżej, na tyle blisko, że w jego nozdrza uderzył unoszący się
wstęgami wokół Pottera zapach wanili i mógł widzieć jasną skórę jego szyi oraz
bliznę na czole, przykrytą opadającą niemal na oczy grzywką. I cień, który jego
opuszczone rzęsy rzucały na policzki. I nagle zorientował się, że jego dłoń
samoczynnie się unosi i sięga ku niemu, próbując dotknąć ciemnych, rozkopanych
włosów i znowu poczuć ich gładkość i jak prześlizgują mu się pomiędzy palcami... ale
wtedy nadeszło opanowanie. Cofnął dłoń i ukrył obie ręce w fałdach swej szaty, aby
nie zrobić czegoś nierozsądnego.
Nie. Może pozwolić sobie jedynie na to. Jedynie na obserwację. Musi wykazać
cierpliwość. Niedługo znowu będzie miał go w swych dłoniach i palcach. Znowu
będzie mógł przeczesywać jego włosy i gładzić ciepłą skórę i błądzić po niej
wargami, i czuć jej smak i zapach i...
Odzyska to wszystko. Ale jeszcze nie teraz. Teraz najważniejsze jest dokończenie
eliksiru. Tylko na tym powinien się skupić. A nie na staniu tutaj jak kompletny dureń
i... kontemplowaniu go.
Ma wiele pracy. Musi przygotować sprawozdanie dla Dumbledore'a, testy dla
Krukonów, kilka eliksirów dla Pomfrey, zajrzeć na Nokturn po składniki, które zużył
przy eksperymentach, i spotkać się z Nottem, ale... może jeszcze chwilę tu postać.
***
Severus poruszył różdżką i ogień pod kociołkiem zgasł. Ciemnozielona mikstura
zastygła.
To koniec. Udało mu się. Dokonał tego! Uwarzył Admorsusexcetrę. Najsilniejszy
eliksir poświęcenia na świecie. I stworzył z niego zabójczą broń, wysysającą moc ze
wszystkiego, z czym będzie miał kontakt, jednocześnie to zabijając.
Powinien odczuwać euforię. Zadowolenie. A przynajmniej satysfakcję.
A miał wrażenie, że nie odczuwa niczego. Przyszłość, która do tej pory wydawała się
jasna i oczywista, w którymś momencie pogrążyła się w mroku i nie potrafił już jej
dostrzec. Ale wierzył, że rozjaśni się natychmiast, kiedy tylko wykona swój plan i
Czarny Pan będzie leżał martwy u jego stóp. I wiedział, że ów mrok sprowadza to
drugie ciało, które także będzie leżało u jego stóp.
Ale to go nie powstrzyma. Całe życie żył w mroku. Potrafił się w nim poruszać.
Potrafił go okiełznać.
Jego umysł mimowolnie zaczął powracać do każdego momentu, od chwili, w której
po raz pierwszy wszedł do schowka i dotknął tego bezgranicznego pragnienia, do
chwili, w której obraz Pottera siedzącego w jego fotelu stał się dla niego czymś, bez
czego jego świat wydawał się niekompletny. Istniał dalej, ale wydawał się popękany i
zniekształcony niczym rozbite lustro. Nadal można się w nim przeglądać, ale
wszystko jest... nie takie. Tak jakby w popękanych miejscach pojawiły się szczeliny,
na pierwszy rzut oka niewielkie, ale tak naprawdę sięgające mrocznych głębin, w
których jakiekolwiek światło staje się zaledwie wspomnieniem. Szczelin, których nie
da się niczym wypełnić.
Ale jego dusza miała mnóstwo takich pęknięć. Nauczył się je ignorować. Nauczył się
o nich zapominać. Po prostu przeskakiwał nad nimi, nie myśląc nad tym, jak są
głębokie i że jeden nieostrożny krok mógłby go poprowadzić na samo dno otchłani.
Zawsze tak żył. I teraz też będzie tak... egzystował.
Wyraz jego twarzy wyostrzył się. Rysy przypominały teraz wyrzeźbioną z granitu
maskę. Coś, co do tej pory paliło się w jego oczach, przygasło, zduszone, niczym
pozbawiony tlenu płomień. Jakby za wszelką cenę próbował zasłonić wszelkie
szczeliny, wszelkie pęknięcia, przez które mógłby przedostać się tlen, rozpalając
ogień na nowo.
Musi się zasłonić. Przed wszystkim, co do tej pory... przed nim.
Potter był tylko... tylko... tylko przystankiem. Przystankiem na jego długiej drodze,
który po prostu należy minąć i o nim zapomnieć. Przystankiem, który okazał się nieco
dłuższy, niż zamierzał i o mało nie zawrócił go z drogi, zbyt długo powstrzymując go
przed wyruszeniem w dalszy trakt.
Oderwał wzrok od ściany i spojrzał na eliksir.
To jest jego pragnienie. To właśnie jest jego pragnieniem. Absolutna niezależność.