Dzielnicę tą, oddaloną od Memfisu na parę tysięcy kroków, otaczał długi mur, tu i owdzie opatrzony bramami. Orszak niosący zwłoki faraona zatrzymał się przed bramą najwspanialszą, a jeden z kapłanów zapukał.
— Kto tam? — spytano ze środka.
— Oziris-Mer-amen-Ramzes, pan dwu światów, przychodzi do was i żąda, abyście przygotowali go do wiekuistej podróży — odparł kapłan.
— Czy podobna, ażeby zgasło słońce Egiptu?… — ażeby umarł ten, który sam był oddechem i życiem?…
— Taką była jego wola — odpowiedział kapłan. — Przyjmijcież tedy pana z należytą czcią i wszystkie usługi oddajcie mu, jak się godzi, ażeby nie spotkały was kary w doczesnym i przyszłym życiu.
— Uczynimy, jak mówicie — rzekł głos ze środka.
Teraz kapłani zostawili lektykę pod bramą i śpiesznie odeszli, ażeby nie padło na nich nieczyste tchnienie zwłok nagromadzonych w tym miejscu. Zostali tylko urzędnicy cywilni pod przewodnictwem najwyższego sędziego i skarbnika.
Po niemałej chwili czekania brama otworzyła się i wyszło z niej kilkunastu ludzi. Mieli kapłańskie szaty i zasłonięte oblicza.
Na ich widok sędzia odezwał się:
— Oddajemy wam ciało pana naszego i waszego. Czyńcie z nim to, co nakazują przepisy religijne, i niczego nie zaniedbajcie, ażeby ten wielki zmarły nie doznał z winy waszej niepokoju na tamtym świecie.
Skarbnik zaś dodał:
— Użyjcie złota, srebra, malachitu, jaspisu, szmaragdów, turkusów i najosobliwszych wonności dla tego oto pana, aby mu nic nie brakło i aby wszystko miał w jak najlepszym gatunku.
To mówię wam ja skarbnik. A gdyby znalazł się niegodziwiec, który zamiast szlachetnych metalów chciałby podstawić nędzne falsyfikaty, a zamiast drogich kamieni — szkło fenickie, niech pamięta, że będzie miał odrąbane ręce i wyjęte oczy.
— Stanie się, jak żądacie — odpowiedział jeden z zasłoniętych kapłanów.
Po czym inni podnieśli lektykę i weszli z nią w głąb dzielnicy zmarłych śpiewając:
— „Idziesz w pokoju do Abydos!.. Obyś doszedł w pokoju do Zachodu tebańskiego!.. Na Zachód, na Zachód, do ziemi sprawiedliwych!..”
Brama zamknęła się, a najwyższy sędzia, skarbnik i towarzyszący im urzędnicy zawrócili się do przewozu i pałacu. Przez ten czas zakapturzeni kapłani odnieśli lektykę do ogromnego budynku, gdzie balsamowano tylko królewskie zwłoki oraz tych najwyższych dostojników, którzy pozyskali wyjątkową łaskę faraona. Zatrzymali się w przysionku, gdzie stała złota łódź na kółkach, i zaczęli wydobywać nieboszczyka z lektyki.
— Patrzcie!.. zawołał jeden z zukapturzonych — nie sąż to złodzieje?… Faraon przecie umarł pod kaplicą Ozirisa, więc musiał być w paradnym stroju… A tu — o!.. Zamiast złotych bransolet — mosiężne, łańcuch także mosiężny, a w pierścieniach fałszywe klejnoty…
— Prawda — odparł inny. — Ciekawym, kto go tak oporządził: kapłani czy pisarze?
— Z pewnością kapłani… O, bodaj wam poschły ręce, gałgany!.. I taki łotr jeden z drugim śmie nas upominać, ażebyśmy dawali nieboszczykowi wszystko w najlepszym gatunku…
— To nie oni żądali, tylko skarbnik…
— Wszyscy są złodzieje…
Tak rozmawiając balsamiści zdjęli z nieboszczyka odzież królewską, włożyli na niego tkany złotem szlafrok i przenieśli zwłoki do łodzi.
— Bogom niech będą dzięki — mówił któryś z zasłoniętych — że już mamy nowego pana. Ten z kapłaństwem zrobi porządek… Co wzięli rękoma, zwrócą gębą…
— Uuu!.. mówią, że to będzie ostry władca — wtrącił inny. — Przyjaźni się z Fenicjanami, chętnie przestaje z Pentuerem, który przecie nie jest rodowity kapłan, tylko z takich biedaków jak my… A wojsko, powiadają, że dałoby się spalić i wytopić za nowego faraona…
— I jeszcze w tych dniach sławnie pobił Libijczyków…
— Gdzież on jest, ten nowy faraon?… — odezwał się inny. — W pustyni!.. Otóż lękam się, ażeby, zanim wróci do Memfis, nie spotkało go nieszczęście…
— Co mu kto zrobi, kiedy ma wojsko za sobą! Niech nie doczekam uczciwego pogrzebu, jeżeli młody pan nie zrobi z kapłaństwem tak jak bawół z pszenicą…
— Oj ty głupi! — wtrącił milczący dotychczas balsamista. — Faraon podoła kapłanom!..
— Czemuż by nie?…
— A czy widziałeś kiedy, ażeby lew poszarpał piramidę?..
— Także gadanie!..
— Albo bawół roztrącił ją?
— Rozumie się, że nie roztrąci.
— A wicher obali piramidę?
— Co on dzisiaj wziął na wypytywanie?…
— No, więc ja ci mówię, że prędzej lew, bawół czy wicher przewróci piramidę, aniżeli faraon pokona stan kapłański… Choćby ten faraon był lwem, bawołem i wichrem w jednej osobie…
— Hej tam, wy! — zawołano z góry. — Gotów nieboszczyk?…
— Już…już… tylko mu szczęka opada odpowiedziano z przysionka.
— Wszystko jedno… Dawać go tu prędzej, bo Izyda za godzinę musi iść do miasta…
Po chwili złota łódź wraz z nieboszczykiem za pomocą sznurów została podniesiona w górę, na balkon wewnętrzny.
Z przysionka wchodziło się do wielkiej sali pomalowanej na kolor niebieski i ozdobionej żółtymi gwiazdami. Przez całą długość sali do jednej ze ścian był przyczepiony niby ganek w formie łuku, którego końce wznosiły się na piętro, środek na półtora piętra wysoko.