Matkę już zastał w sali, w szatach z grubego płótna na znak żałoby. Zobaczywszy faraona czcigodna pani chciała znowu upaść na kolana, ale syn podniósł ją i uściskał.
— Czy zdarzyło się coś ważnego, matko, że trudzisz się o tej godzinie? — spytał.
— Nie spałam… modliłam się… — odparła. — O synu mój, mądrze odgadłeś, że sprawa jest ważną!.. Słyszałam boski głos twego ojca…
— Doprawdy? — rzekł faraon czując, że gniew go napełnia.
— Nieśmiertelny twój ojciec — ciągnęła królowa — mówił mi pełen smutku, że wchodzisz na błędną drogę… Wyrzekasz się z pogardą arcykapłańskich święceń i źle traktujesz sługi boże.
„Któż zostanie przy Ramzesie — mówił twój boski ojciec, — jeżeli zniechęci bogów i opuści go stan kapłański?… Powiedz mu… powiedz mu powtarzał czcigodny cień — że tym sposobem zgubi Egipt, siebie i dynastią…”
— Oho! — zawołał faraon — więc już tak mi grożą, zaraz w pierwszym dniu panowania?…
Moja matko, pies najgłośniej szczeka, kiedy się boi, więc i pogróżki są złą wróżbą, ale tylko dla kapłanów!
— Ależ to twój ojciec mówił… — powtórzyła stroskana pani.
— Nieśmiertelny ojciec mój — odparł faraon — i święty dziad Amenhotep, jako czyste duchy, znają moje serce i widzą opłakany stan Egiptu. A ponieważ serce moje chce podźwignąć państwo przez ukrócenie nadużyć, oni więc nie mogliby przeszkadzać mi do spełnienia zamiarów…
— Więc ty nie wierzysz, że duch ojca daje ci rady? — spytała coraz bardziej przerażona.
— Nie wiem. Ale mam prawo przypuszczać, że te głosy duchów, rozlegające się w różnych kątach naszego pałacu, są jakimś figlem kapłańskim. Tylko kapłani mogą lękać się mnie, nigdy bogowie i duchy… Więc nie duchy straszą nas, matko…
Królowa zadumała się i było widać, że słowa syna robią na niej wrażenie. Widziała ona wiele cudów w swym życiu i niektóre jej samej wydawały się podejrzanymi.
— W takim razie — rzekła z westchnieniem — nie jesteś ostrożny, mój synu!.. Po południu był u mnie Herhor, bardzo niezadowolony z posłuchania u ciebie… Mówił, że chcesz usunąć kapłanów z dworu…
— A oni mi na co?… Czy ażeby moja kuchnia i piwnica miały duże rozchody?… Czy może na to, ażeby słuchali, co mówię, i patrzyli, co robię?…
— Cały kraj wzburzy się, gdy kapłani ogłoszą, że jesteś bezbożnikiem… — wtrąciła pani.
— Kraj już się burzy, ale z winy kapłanów — odparł faraon. — A i o pobożności egipskiego ludu zaczynam mieć inne wyobrażenie… Gdybyś, matko, wiedziała, ile w Dolnym Egipcie jest procesów o znieważanie bogów, a w Górnym — o okradanie zmarłych, przekonałabyś się, że dla naszego ludu sprawy kapłańskie już przestały być świętymi.
— To wpływ cudzoziemców, którzy zalewają Egipt — zawołała pani. — Zwłaszcza Fenicjanie…
— Wszystko jedno, czyj wpływ; dość, że Egipt już nie uważa ani posągów, ani kapłanów za istoty nadludzkie… A gdybyś jeszcze, matko, posłuchała szlachty, oficerów, żołnierzy, zrozumiałabyś, że nadszedł czas postawienia władzy królewskiej na miejscu kapłańskiej, jeżeli wszelka władza nie ma upaść w tym kraju.
— Egipt jest twój — westchnęła królowa. — Mądrość twoja jest nadzwyczajna, więc czyń, jak chcesz… Ale postępuj ostrożnie… O, ostrożnie… Skorpion, nawet zabity, jeszcze może ranić nieostrożnego zwycięzcę…
Uściskali się i pan wrócił do swej sypialni. Ale tym razem naprawdę nie mógł zasnąć.
Już jasno widział, że między nim i kapłanami rozpoczęła się walka, a raczej coś wstrętnego, co nawet nie zasługiwało na nazwę walki i z czym on, wódz, w pierwszej chwili nie umiał sobie poradzić.
Bo gdzie tu jest nieprzyjaciel?… Przeciw komu ma wystąpić jego wierne wojsko?… Czy przeciw kapłanom, którzy upadają przed nim na ziemię? Czy przeciw gwiazdom, które mówią, że faraon nie wszedł jeszcze na drogę prawdy? Co i kogo tu zwalczać?…
Może owe głosy duchów rozlegające się wśród pomroki? Czy własną matkę, która, przerażona, błaga go, ażeby nie rozpędzał kapłanów?…
Faraon wił się na swym łożu w poczuciu bezsilności. Nagle przyszła mu myśl: „Co mnie obchodzi nieprzyjaciel, który rozłazi się jak błoto w garści?… Niech sobie gadają w pustych salach, niech gniewają się na moją bezbożność…
Ja będę wydawał rozkazy, a kto ośmieli się nie spełnić ich, ten jest moim wrogiem i przeciw temu zwrócę policją, sąd i wojsko…”
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tak tedy w miesiącu Hator, po trzydziestu czterech latach panowania, umarł faraon Mer-amen-Ramzes XII, władca dwu światów, pan wieczności, rozdawca życia i wszelakiej uciechy.
Umarł, ponieważ czuł, że ciało jego staje się mdłe i nieużyteczne. Umarł, ponieważ tęsknił do wiekuistej ojczyzny, a rządy ziemskiego państwa pragnął powierzyć młodszym rękom.
Umarł wreszcie, bo tak chciał, bo taką była jego wola. Boski duch odleciał niby jastrząb, który długo krążąc nad ziemią w końcu rozpływa się w błękitnych przestworach.
Jak jego życie było pobytem nieśmiertelnej istoty w krainie znikomości tak i śmierć była tylko jednym z momentów nadludzkiego istnienia.