— Wreszcie możemy zaczynać, L.M. Wszystko gotowe do rozruchu. Podstawowe urządzenia Vremiatronu zostały zbudowane w oparciu o dekoracje do „Zaślubin potwora z córką Thinga”, co umożliwiło nam pokrycie wszelkich kosztów z budżetu tego filmu. Dodam, że w istocie nawet na tym zarobiliśmy maszyna profesora kosztuje bez porównania mniej niż wynosiły nasze normalne wydał…
— Bez dygresji!
— W porządku. Ostatnie sceny studyjne do tego filmu o potworze nakręcono dziś po południu, to jest, chciałem powiedzieć, wczoraj po południu, dzięki czemu zdołaliśmy załatwić paru monterów, którzy w nadgodzinach wypucowali całą maszynerie. Jak tylko sobie poszli, reszta z nas zamontowała ją na platformie wojskowej ciężarówki z filmu „Brookliński kapuś nr 1”,profesor zaś podłączył i posprawdzał wszystko, co się dało. W efekcie całość jest zapięta na ostatni guzik.
— Nie podoba mi się ta ciężarówka. To się może wydać.
— Niemożliwe, panie L.M., podjęliśmy wszelkie środki ostrożności. Ciężarówka pochodzi z demobilu i była przeznaczona do sprzedaży w zupełnie innym miejscu. Kupiliśmy ją absolutnie legalnie, naszymi zwykłymi kanałami, a Tex dotransportował ją tutaj. Powtarzam panu, jesteśmy zupełnie czyści.
— Tex? Tex! A któż to taki? Kim w ogóle są ci ludzie? — L.M. uniósł się, tocząc podejrzliwym wzrokiem po siedzących przed nim osobach. — Wydaje mi się, że prosiłem cię o maksymalną dyskręcje, o utrzymanie całej sprawy w tajemnicy, aż przekonamy się jak to działa! Jeżeli banki zwęszą…
— Operacja zakrojona jest na możliwie jak najmniejszą skale. Ekipa składa się ze mnie, profesora, którego pan zna, oraz Blesteade’a, pańskiego szefa technicznego, z którym współpracuje pan od lat trzydziestu…
— Wiem, wiem… Ale ci trzej tutaj, co to za jedni? — L.M. wskazał palcem na dwóch milczących, czarnowłosych osobników odzianych w „levisy” i skórzane kurtki, oraz wysokiego, nerwowego mężczyznę o jaskraworudej czuprynie.
— Tych dwóch z przodu to Tex Antonelli i Dallas Levy, kaskaderzy.
— Kaskaderzy? Jakie znów cuda masz tu zamiar przepchnąć, ściągając tych dwóch lewych kowbojów?
— Czy nie zechciałby pan odprężyć się na chwile, panie L.M.? Realizacja tego projektu wymaga pomocy zaufanych ludzi, ludzi, którzy potrafią trzymać język za zębami, a w wypadku jakiegoś niebezpieczeństwa znają się dobrze na swojej robocie. Dallas służył w piechocie liniowej, a zanim pojawił się u nas, żył z rodeo. Tex — trzynaście lat w marines, potem pracował jako instruktor walki wręcz.
— A ten trzeci facet?
— To doktor Jens Lynn z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, filolog. Wysoki mężczyzna powstał gwałtownie i skłonił się szybko w stronę biurka.
— Specjalizuje się w językach germańskich, czy w czymś takim. Będzie naszym tłumaczem.
— Czy wszyscy panowie tutaj, jako członkowie zespołu zdajecie sobie sprawę z wagi tego przedsięwzięcia? — spytał L.M.
— Płacą mi za to — rzekł Tex — że umiem trzymać gębę na kłódkę.
Dallas skinął głową na znak milczącej zgody.
— To unikalna okazja — dorzucił gwałtownie Lynn, z nieznacznym duńskim akcentem. — Wziąłem roczny urlop naukowy i jestem zdecydowany towarzyszyć panom nawet za nędzne pieniądze, jako konsultant historyczny… Wiemy przecięż tak mało o potocznym języku staronorweskim.
— W porządku, w porządku — chwilowo zupełnie uspokojony L.M. machnął ręką. — A teraz — jak wygląda nasz plan. Proszę o szczegóły.
— Mamy zamiar wybrać się w podróż próbną — odparł Barney — by sprawdzić, czy wszystkie urządzenia profesora naprawdę działają.
— Zapewniam pana… — usiłował wtrącić profesor.
— Jeśli tak — montujemy ekipę, piszemy scenariusz i kręcimy film na miejscu. I to na jakim miejscu! Cała historia otwarta dla szerokiego ekranu. Jesteśmy w stanie sfilmować wszystko, utrwalić…
— I uratować wytwórnie od bankructwa — przerwał mu L.M. — Żadnych godzin nadliczbowych, żadnych kłopotów z dekoracjami, żadnych problemów ze związkami zawodowymi.
— No, no! Uważaj pan — Dallas warknął, spoglądając spode łba.
— Rzecz jasna, nie miałem na myśli pańskiego związku — dorzucił pospiesznie L.M. — Cała ekipa zostaje zatrudniona od zaraz. Płaca według umów zbiorowych, ba, nawet wyższa, plus wszelkiego rodzaju premie. Ruszaj, Barney, póki jeszcze nie wygasł mój entuzjazm i nie wracaj tu bez dobrych nowin.
Kroki idących odbijały się głośnym echem w wąskim, betonowym przesmyku miedzy dwoma gigantycznymi studiami dźwiękowymi. Cisza i samotność wymarłej wytwórni sprzyjały zwątpieniu i niewesołym myślom na temat ogromnej skali całego przedsięwzięcia. Idąc, bezwiednie zbili się w ciasną gromadkę. Wartownik na zewnątrz gmachu zasalutował.
— Bezpiecznie jak u mamusi, sir. Absolutnie żadnych kłopotów. — Jego głos przełamał nienaturalną cisze.
— Świetnie — odparł Barney — prawdopodobnie zostaniemy tu do rana. Wie pan, robota specjalna, proszę uważać, by nikt nie kręcił się w okolicy.
— Mówiłem o tym kapitanowi. Wydał już chłopcom odpowiednie polecenia.