W głowie Muratowa zakiełkowało przypuszczenie.
— Rijageja znajdował się na statku, który zginął?
Gianeja milczała.
Muratow zobaczył, jak dwie łzy powoli stoczyły się po jej policzkach. Wzruszył go wyraz jej twarzy. Malował się na niej wielki i szczery ból.
Zrozumiał, że odgadł. Rijageja zginął razem ze statkiem, który Gianeja opuściła, gdy zbliżył się do asteroidu. I właśnie tego człowieka Gianeja nie tylko szanowała, jak mówiła Marina, ale i kochała.
„On postąpił inaczej” — Muratow przypomniał sobie słowa Gianei, które mu przekazała Marina.
I niejasny domysł, że istnieje jakiś związek między stosunkiem Rijagei do ludzi Ziemi a zagładą statku, sprawił, że drgnął.
To było straszne, ta myśl, że ogromny statek kosmiczny być może nie zginął przypadkiem, ale został świadomie zniszczony, po wysadzeniu z niego Gianei, właśnie po wysadzeniu jej z niego.
Ale ta druga kobieta, ta, która była matką Gianei… Dlaczego pozostała na skazanym na zagładę gwiazdolocie?
Delikatnie ujął rękę Gianei. Nie sprzeciwiła się.
— Proszę powiedzieć — głos jego drgał ze wzruszenia. — Czy pani urodziła się na tym statku?
Gianeja podniosła na niego zdumione oczy.
— Co też panu przyszło do głowy? Gdybym urodziła się w czasie lotu, to moja matka byłaby teraz tutaj, ze mną.
To było wszystko! Tymi słowami Gianeja potwierdziła domysł Wiktora. Gwiazdolot został świadomie zniszczony! I oczywiście, właśnie przez Rijageję.
Tajemnica pojawienia się Gianei na Hermesie zaczęła się rozjaśniać.
— Czy była pani jedyną kobietą na statku? — zapytał, chcąc się upewnić do końca.
— Czy to ma dla pana jakieś znaczenie? — odpowiedziała Gianeja, cofając rękę, którą Wiktor ciągle jeszcze trzymał w dłoni. — Tak, jedyną.
Nagle Muratow przypomniał sobie inne słowa Gianei. Powiedziała kiedyś, że poleciała w kierunku Ziemi prawie wbrew sobie. A więc nie mogła się urodzić na statku, tak jak mu to przyszło do głowy. To była oczywiście fałszywa hipoteza. Ale przecież małych dzieci też się nie zabiera w Kosmos. Dlaczego więc nie pamięta swojej ojczyzny?
Znowu zagadka, jeszcze bardziej niezrozumiała i zagmatwana!
Tam, w pobliżu Hermesa, w czarnej czeluści Kosmosu rozegrała się tragedia. I wiąże się ona z losem ludzi Ziemi!
Oczywiste było tylko jedno: Rijageja zniszczył statek, zniszczył, gdyż chciał przeszkodzić w urzeczywistnieniu planu, który był skierowany przeciwko Ziemi. I zmusił Gianeję, żeby opuściła gwiazdolot, chciał ją uratować, ponieważ była kobietą, którą, być może, kochał.
„Na Ziemi pojawiłam się wbrew własnej woli” — powiedziała.
Tak, wszystko to miało właśnie taki przebieg.
I, nie dobierając słów, kierując się jedynie uczuciem, Muratów powiedział:
— Śmierć Rijagei była wspaniała!
Przez kilka sekund Gianeja patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma, w których malował się popłoch. Potem gwałtownie się odwróciła i wybiegła z sali.
Stone i Tokariew bardzo poważnie potraktowali opowiadanie Muratowa.
— Sytuacja się wyjaśnia — powiedział Stone. — Staje się coraz bardziej oczywiste, że trzeba jak najszybciej zniszczyć sputniki i bazę. Pańskie przypuszczenie — zwrócił się do Muratowa — że Gianeja prowadzi podwójną grę, jest oczywiście nieprawdziwe. Jest szczera. Zamierzano wyrządzić nam jakieś zło i Gianeja rzeczywiście chce nas uratować.
— Na jakiej podstawie pan tak twierdzi? — zapytał Tokariew.
— Na podstawie tego, co powiedział Muratow. Wydaje mi się, że jego hipoteza o świadomej katastrofie jest prawdziwa. Oczywiście trudno jest powiedzieć, co właściwie zdarzyło się na gwiazdolocie, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy sądzić, że nie zginął on przypadkowo.
— Przypuszcza więc pan, profesorze, że pomiędzy współplemieńcami Gianei zarysowały się różnice zdań?