— Tak, dziękuję — odparła gwiazda. — Nie traktowała mnie źle. Prawdę mówiąc, nie wierzę, by w ogóle wiedziała, że tam byłam. Czyż to nie osobliwe?
Teraz przed madame Semele usiadł ptak. Czarownica dotknęła puszystej głowy szklanym kwiatem i ptak zamigotał, zmieniając się w młodą kobietę, na oko niewiele starszą od Tristrana, o ciemnych, kręconych włosach i porośniętych futrem kocich uszach. Kobieta zerknęła na Tristrana. W jej fiołkowych oczach było coś niezwykle znajomego, choć Tristran nie potrafił sobie przypomnieć, gdzie już je widział.
— A zatem tak wygląda ptak w swej prawdziwej postaci — mruknęła Yvaine. — Była miłą towarzyszką. — W tym momencie gwiazda zauważyła, że srebrny łańcuszek, więżący ptaka, nie zniknął, gdy ten stał się kobietą. Wciąż połyskiwał wokół jej kostki i przegubu. Yvaine pokazała go Tristranowi.
— Tak — rzekł. — To okropne. Ale boje się, że nic nie możemy z tym zrobić.
Razem przeszli przez łąkę w stronę wyrwy w murze.
— Najpierw odwiedzimy moich rodziców. Nie wątpię, że tęsknili za mną równie mocno, jak ja za nimi. — Prawdę mówiąc, Tristran podczas swych wędrówek w ogóle nie myślał o rodzinie. — Potem zaś złożymy wizytę Victorii Forester i… — Tristran umilkł nagle. Nie potrafił bowiem pogodzić planu podarowania gwiazdy Victorii Forester ze świadomością, że gwiazda nie jest rzeczą, która może przechodzić z rąk do rąk, lecz osobą, prawdziwą pod każdym względem. A przecież naprawdę kochał Victorię Forester.
Cóż, uznał w duchu, nie ma co się martwić na zapas. Jeszcze będzie czas, by spalić za sobą mosty. Na razie zabiorę Yvaine do wioski i zobaczę, co się stanie.
Nagły przypływ animuszu sprawił, że czas spędzony pod postacią susła odszedł w niebyt, pozostawiając mgliste wspomnienie, niczym zwykła drzemka pod kuchennym piecem. Niemal czuł już w ustach smak najlepszego piwa pana Bromiosa, choć z nagłym poczuciem winy uświadomił sobie, że zapomniał, jaki kolor mają oczy Victorii Forester.
Czerwony krąg słońca wisiał tuż nad dachami wioski Mur, gdy Tristran i Yvaine przeszli przez łąkę i spojrzeli na otwór w murze.
Gwiazda zawahała się.
— Naprawdę chcesz to zrobić? — spytała Tristrana. — Coś mnie niepokoi.
— Nie denerwuj się — odparł — choć nie dziwię się twoim obawom. Mnie także żołądek ściska się jak w kleszczach. Kiedy usiądziesz w salonie mojej matki, pijąc herbatę — no, może nie pijąc, ale przynajmniej sącząc — poczujesz się znacznie lepiej. Dla takiego gościa, i aby powitać w domu syna, matka z pewnością wyjmie najlepszy serwis.
Jego dłoń odnalazła rękę dziewczyny i uścisnęła ją pocieszająco.
Gwiazda spojrzała na niego i uśmiechnęła się smutno.
— Gdzie ty, tam… — szepnęła.
Trzymając się za ręce, młody mężczyzna i upadła gwiazda podeszli do furtki w murze.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Ludzie powiadają często, że równie łatwo jest przeoczyć coś wielkiego i oczywistego, jak zapomnieć o nieważnym drobiazgu, i że owe wielkie przeoczenia często mogą stać się przyczyną poważnych problemów.
Tristran Thorn po raz drugi od chwili swego poczęcia osiemnaście lat wcześniej zbliżył się do wyrwy w murze od strony Krainy Czarów. Obok niego kuśtykała gwiazda. W głowie kręciło mu się od zapachów i dźwięków rodzinnej wioski, serce rosło z każdym krokiem. Uprzejmym skinieniem głowy pozdrowił wartowników, rozpoznając ich obu. Młody chłopak, przestępujący leniwie z nogi na nogę i sączący coś z kufla — Tristran przypuszczał, że jest to zapewne najlepsze piwo pana Bromiosa — nazywał się Wystan Pippin. Kiedyś razem chodzili do szkoły, choć nigdy się nie przyjaźnili. Natomiast starszy mężczyzna, z irytacją ssący ustnik fajki, która najwyraźniej zgasła, był nikim innym, jak dawnym pracodawcą Tristrana u Mondaya i Browna, Wielce Szanownym Jerome'em Ambro-sem Brownem. Obaj wartownicy stali zwróceni plecami do Tristrana i Yvaine i spoglądali wyłącznie w stronę wioski, jakby uważali, że oglądanie przygotowań do jarmarku na łące to co najmniej poważny grzech.
— Dobry wieczór — powiedział uprzejmie Tristran — Wystanie, panie Brown.
Obydwaj mężczyźni wzdrygnęli się. Wystan oblał się piwem, pan Brown uniósł pałkę i nerwowo wycelował ją w pierś Tristrana. Wystan Pippin odstawił kufel, chwycił własny kij i zablokował nim przejście.
— Zostań tam, gdzie jesteś! — warknął pan Brown, wymachując pałką, jakby Tristran był dzikim zwierzęciem, które w każdej chwili może na niego skoczyć.
Tristran roześmiał się.
— Nie poznajecie mnie? To ja, Tristran Thorn.
Lecz pan Brown, który, jak Tristran wiedział, szefował straży, nie opuścił broni. Zmierzył Tristrana uważnym spojrzeniem, od znoszonych brązowych butów po zmierzwioną czuprynę. Potem spojrzał prosto w ogorzałą twarz chłopaka i pociągnął wzgardliwie nosem.
— Nawet jeśli rzeczywiście jesteś tym nicponiem, Thornem, nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy was przepuścić. Ostatecznie pilnujemy muru.
Tristran zdziwił się.
— Ja także pilnowałem muru — przypomniał. — Nie ma przepisu zabraniającego przepuszczać ludzi przychodzących z tej strony. Tylko z wioski.