— Owszem — odparła — co dowodzi, że istotnie jesteś głupkiem, półgłówkiem i… matołkiem.
— Zakutym łbem — podsunął Tristran. — Stale nazywałaś mnie zakutym łbem i osłem.
— Cóż, jesteś tym wszystkim i jeszcze mnóstwem innych rzeczy. Czemu kazałeś mi tak długo czekać? Myślałam już, że spotkało cię coś okropnego.
— Przepraszam — powiedział. — Nigdy już cię nie zostawię.
— Nie — odrzekła z powagą i pewnością w głosie. — Nie zostawisz.
Ich dłonie spotkały się. Trzymając się za ręce, przeszli przez jarmark. Zerwał się wiatr, łopocząc płótnem namiotów i flagami. Z nieba lunął zimny deszcz. Ukryli się wraz z innymi istotami i ludźmi pod płóciennym dachem kramu z książkami. Właściciel pospiesznie wsuwał pudła głębiej pod dach, bojąc się, że zmokną.
— Zmienne niebiosa, zmienne niebiosa. To świeci słońce, to pada rosa — powiedział do Tristrana i Yvaine człowiek w czarnym jedwabnym cylindrze. Kupował właśnie od kramarza małą książkę w czerwonej skórzanej oprawie.
Tristran uśmiechnął się i skinął głową. A ponieważ deszcz zaczął wyraźnie słabnąć, oboje z Yvaine odeszli.
— Założę się, że to jedyne podziękowanie z ich strony, jakiego mogę się spodziewać — mruknął mężczyzna w cylindrze do sprzedawcy, który nie miał najmniejszego pojęcia, o czym tamten mówi, i w ogóle go to nie obchodziło.
— Pożegnałem się już z rodziną — oznajmił Tristran — ojcem, matką — może raczej powinienem rzec: żoną ojca — i moja siostrą Louisa. Nie sądzę, żebym jeszcze kiedyś tam wrócił. Teraz pozostaje nam tylko rozwiązać problem tego, jak umieścić cię z powrotem na niebie. Może mógłbym ci towarzyszyć?
— Nie spodobałoby ci się na niebie — zapewniła go gwiazda. — Zatem… rozumiem, że nie poślubisz Victorii Forester?
Tristran przytaknął.
— Nie.
— Poznałam ją — dodała. — Wiedziałeś, że spodziewa się dziecka?
— Co takiego? — Wiadomość ta wstrząsnęła Tristranem.
— Wątpię, by sama o tym wiedziała. To dopiero pierwszy, najwyżej drugi miesiąc.
— Dobry Boże! Skąd wiesz?
Tym razem to gwiazda wzruszyła ramionami.
— Wiesz — rzekła — bardzo się ucieszyłam, gdy usłyszałam, że nie poślubisz Victorii Forester.
— Ja też — wyznał.
Znów zaczęło padać, ale oni nie próbowali się nawet schować. Tristran ścisnął jej rękę.
— Wiesz — zaczęła — gwiazda i człowiek śmiertelny…
— Tylko w połowie śmiertelny — podpowiedział Tristran. — Wszystko, co dotąd wiedziałem o sobie, o tym kim jestem, czym jestem, okazało się kłamstwem, czy też prawie kłamstwem. Nie masz pojęcia, jakie to cudowne uczucie.
— Kimkolwiek jesteś — odparła — chciałam tylko zauważyć, że prawdopodobnie nigdy nie będziemy mieć dzieci. To wszystko.
I wtedy Tristran spojrzał na gwiazdę i zaczął się uśmiechać. Milczał. Jego dłonie spoczywały na jej ramionach. Stał przed nią i spoglądał jej prosto w twarz.
— Po prostu chciałam, żebyś wiedział — dodała gwiazda i pochyliła się lekko.
Pocałowali się po raz pierwszy, w zimnym, wiosennym deszczu, choć oboje w ogóle nie zauważyli, że pada. Serce Tristrana tłukło się w piersi, jakby nie mogło pomieścić w sobie tej ogromnej radości. Całując gwiazdę, otworzył oczy. Spojrzały na niego błękitne jak niebo źrenice i zrozumiał, że nigdy już się nie rozstaną.
W miejscu srebrnego łańcuszka pozostały już tylko dym i mgła. Przez mgnienie oka wisiały w powietrzu, potem mocniejszy podmuch wiatru sprawił, że rozpłynęły się bez śladu.
— Proszę — powiedziała z uśmiechem kobieta o ciemnych, kręconych włosach, przeciągając się jak kot. — Okres mojej służby dobiegł końca. Nic nas już nie łączy.
Stara niewiasta spojrzała na nią bezradnie.
— Ale co ja teraz pocznę? Nie jestem już młoda. Sama nie zdołam prowadzić kramu. Jesteś złą, głupią dziewką, skoro chcesz mnie porzucić.
— Twoje kłopoty mnie nie obchodzą — odparła niedawna niewolnica. — Lecz nigdy więcej nie pozwolę, by nazywano mnie dziewką, sługą czy jakimkolwiek mianem nie będącym mym imieniem. Jestem panią Uną, pierworodną i jedyną córką Osiemdziesiątego Pierwszego Władcy Cytadeli Burz. Zaklęcie, które na mnie rzuciłaś, zniknęło. Teraz mnie przeproś i nazwij właściwym imieniem albo z ogromną rozkoszą przez resztę życia będę cię ścigać, niszcząc wszystko, co jest dla ciebie bliskie i cenne.
Popatrzyły na siebie, i to starucha pierwsza odwróciła wzrok.
— Muszę zatem przeprosić, że nazwałam cię dziewką, pani Uno. — Niemal wypluła te słowa, jakby każde z nich było kawałkiem gorzkich trocin.
Pani Una przytaknęła.
— Wierzę też, że teraz, gdy czas mej służby już minął, jesteś mi winna zapłatę — dodała. W takich sprawach bowiem obowiązują pewne zasady. Zawsze obowiązują jakieś zasady.
Deszcz wciąż popadywał. Ustawał na dość długo, by ludzie poczuli się bezpiecznie i opuścili zaimprowizowane kryjówki, a wtedy wzmagał się na nowo. Tristran i Yvaine, mokrzy i szczęśliwi, siedzieli przy ognisku w otoczeniu zbieraniny najróżniejszych ludzi i istot.
Tristran wypytywał wszystkich, czy znają może włochatego człowieczka, którego kiedyś spotkał, opisując go najlepiej, jak umiał. Kilka osób przyznało, że w przeszłości miało z nim do czynienia. Nikt jednak nie widział go na jarmarku.