— I przyszedłeś wtedy do mojego mieszkania — powiedział Harlan bez tchu, wytężając wszystkie siły, by zachować twarz, i czując, że mu się to nie udaje, jak gdyby jego umysł i duch były równie drętwe i nieczułe, jak mały palec porażony neuronowym biczem -przyszedłeś, by skłonić mnie do robienia tego, co zrobiłem?
— Oczywiście. Jeśli mam być ścisły — kusiłem cię. Powiedziałem ci prawdę: że możesz utrzymać Noys tylko w istniejącej wtedy Rzeczywistości. A ty postąpiłeś nie jak Wiecznościowiec, lecz jak smarkacz. Zresztą spodziewałem się tego.
— Zrobiłbym to samo raz jeszcze — odparł Harlan szorstko — a ponieważ wszystko jest już znane, widzisz, że nie mam nic do stracenia. — Skierował bicz w brzuch Finge’a i zapytał przez zaciśnięte zęby: — Co się stało z Noys?
— Nie mam pojęcia.
— Bzdura. Co się stało z Noys?
— Mówię przecież, że nie wiem. Harlan mocniej ścisnął bicz i zniżył głos.
— Zaczniemy od nogi. To będzie bolało.
— Na miłość Czasu, słuchaj. Czekaj!
— W porządku. Co się z nią stało?
— Nie, słuchaj! Jak do tej pory, to jest tylko złamanie dyscypliny. Bez wpływu na Rzeczywistość. Sprawdziłem to. Skończy się dla ciebie tylko degradacją. Jeśli mnie zabijesz albo zranisz w zamiarze popełnienia zabójstwa, będzie to oznaczało, że zaatakowałeś starszego rangą. Za to jest kara śmierci.
Harlan uśmiechnął się na tę czczą groźbę. W obliczu tego, co się już zdarzyło, śmierć stanowiłaby tylko rozwiązanie, ostateczne i proste.
Finge najwidoczniej źle zrozumiał powód uśmiechu, bo dodał szybko:
— Nie myśl, że w Wieczności nie istnieje kara śmierci dlatego tylko, że nigdy się z nią nie spotkałeś. Ale my znamy takie wypadki, my, Kalkulatorzy. Co więcej, odbywały się również egzekucje. To proste. W każdej Rzeczywistości zdarza się mnóstwo śmiertelnych wypadków i ciała nie zostająodnalezione. Rakiety eksplodują w stratosferze, samoloty toną w głębiach oceanów albo rozbijają się w górach. Mordercę można umieścić w jednym z tych statków na kilka minut czy sekund przed katastrofą. Czy warto ci ryzykować?
Harlan poruszył się i powiedział:
— Jeśli próbujesz się ratować, ta metoda nie podziała. Oświadczam ci: nie boję się kary. Ponadto chcę mieć Noys. Chcę mieć ją zaraz. Ona nie istnieje w bieżącej Rzeczywistości. Nie ma odpowiednika. Nie ma więc przyczyn, dla których nie moglibyśmy zawrzeć formalnego związku.
— To jest niezgodne z przepisami. Technik bowiem…
— Zostawimy tę decyzję Radzie Wszechczasów — powiedział Harlan i jego duma wreszcie doszła do głosu. — Nie boję się odmowy, podobnie jak nie boję się zabić ciebie. Nie jestem zwykłym Technikiem.
— Dlatego, że jesteś Technikiem Twissella? — Na okrągłej, spoconej twarzy Finge’a pojawił się dziwny wyraz: nienawiści albo triumfu, albo jednego i drugiego naraz.
Harlan powiedział:
— Z przyczyn o wiele ważniejszych niż ta. A teraz…
Z ponurą determinacją dotknął palcem aktywatora broni. Finge wrzasnął.
— Więc idź do Rady. Do Rady Wszechczasów. Oni wiedzą. Jeśli jesteś taki ważny… — urwał chwytając powietrze.
Palec Harlana zatrzymał się w pół ruchu.
— No więc?
— Myślisz, że w podobnym przypadku podjąłbym akcję sam? O całym incydencie złożyłem raport do Rady Wszechczasów jednocześnie ze Zmianą Rzeczywistości. Proszę! Tu są kopie.
— Nie ruszaj się!
Lecz Finge zlekceważył rozkaz. Błyskawicznie rzucił się do swoich akt. Gdy palcem jednej ręki przyciskał szyfrowy zamek szafki, druga sięgnęła do teczki. Z biurka wysunął się srebrny język folii, jego perforacja była widoczna nawet gołym okiem.
— Chcesz, żeby to udźwiękowić? — zapytał Finge i nie czekając włożył taśmę do udźwiękowiacza.
Harlan słuchał jak sparaliżowany. Wszystko było jasne. Finge złożył raport. Opisywał każdy ruch Harlana w szybach komunikacyjnych. Nie opuścił ani jednego.
Gdy raport się skończył, Finge wrzasnął:
— A więc idź do Rady. Nie założyłem zapory w Czasie. Nie wiedziałbym, jak to zrobić. I nie myśl, że ich ta sprawa nie obchodzi. Mówiłeś, że wczoraj rozmawiałem z Twissellem. Masz rację. Ale nie ja się z nim łączyłem, to on mnie wzywał. Więc idź, zapytaj Twissella. Powiedz im, jaki to z ciebie ważny Technik. A jeśli chcesz mnie przedtem zastrzelić, to strzelaj i do Czasu z tobą! — Harlan nie mógł nie dostrzec uniesienia w głosie Kalkulatora. W tej chwili Finge czuł się na tyle silny, by wierzyć, że nawet neuronowa chłosta przyniesie mu korzyść.
Dlaczego? Czy złamanie Harlana było tak drogie jego sercu? Czy zazdrość o Noys była tak silną namiętnością?
Ledwie Harlan zdążył sformułować te pytania w swoim umyśle, a już Finge i cała sprawa nagle wydała mu się bez znaczenia.
Schował broń do kieszeni, szybko wyszedł i skierował się ku najbliższemu szybowi komunikacyjnemu.
A więc to była Rada albo co najmniej Twissell. Nie bał się ich ani pojedynczo, ani wszystkich razem.
Z każdym mijającym dniem ostatniego niewiarygodnego miesiąca utwierdzał się w przekonaniu, że jest niezastąpiony. Rada, nawet sama Rada Wszechczasów, nie może postąpić inaczej, jak tylko próbować dojść z nim do porozumienia, skoro stawką za jedną dziewczynę jest istnienie całej Wieczności.