Święty Mikołaj albo Santa Claus, albo Kriss Kringle. Harlan znał wszystkie trzy imiona. Wątpił, czy choćby jeden na sto tysięcy Wiecznościowców słyszał o którymś z nich. Harlan czerpał sekretną wstydliwą dumę ze swej tajemnej wiedzy. Od najwcześniejszych dni w szkole jeździł na swym koniku historii Prymitywu, a Edukator Yarrow zachęcał go do tych studiów. Harlan ogromnie polubił te dziwaczne, przewrotne Stulecia, które znajdowały się nie tylko przed początkiem Wieczności, w wieku 27, lecz nawet przed wynalezieniem Pola Czasowego, w 24 wieku. Studiował stare książki i periodyki. Podróżował nawet daleko w przeszłość, do najwcześniejszych Stuleci, gdy tylko mu na to pozwolono, by korzystać z lepszych źródeł. Przez piętnaście z górą lat zgromadził znaczną bibliotekę, prawie w całości składającą się z książek drukowanych na papierze. Miał w niej tom pisarza zwanego H.G. Wells i inny — W. Szekspira, oba dość postrzępione. A najciekawszy był komplet oprawnych tygodników z epoki Prymitywu, które zajmowały ogromną przestrzeń, lecz Harlan nie miał serca zredukować ich do mikrofilmu.
Od czasu do czasu gubił się w świecie, gdzie życie było życiem, a śmierć śmiercią; gdzie człowiek podejmował decyzje nieodwołalne, gdzie nie można było zapobiec złu ani popierać dobra i gdzie przegrana bitwa pod Waterloo była naprawdę przegrana na zawsze.
A potem był trudny, niemal szokujący powrót myśli do Wieczności i świata, w którym Rzeczywistość jest czymś giętkim i szybko znikającym, czymś, co ludzie, tacy jak on sam, mogą utrzymać w dłoniach i ukształtować w lepszą formę.
Skojarzenie ze świętym Mikołajem prysło, gdy Hobbe Finge zaczął mówić energicznie i rzeczowo.
— Może pan rozpocząć jutro od zwykłego przeglądu bieżącej Rzeczywistości. Ma to być zrobione wnikliwie i dokładnie. Nie zezwala się na żadną niedbałość. Pana pierwsza karta przestrzenno-czasowa będzie gotowa na jutro rano. Wszystko jasne?
— Tak, Kalkulatorze — powiedział Harlan. Już wtedy zorientował się, że stosunki między nim a zastępcą Kalkulatora nie ułożą się dobrze, i żałował tego.
Następnego ranka otrzymał kartkę pokrytą skomplikowanymi perforowanymi wzorami, tak jak wyszła z komputapleksu. Użył swego kieszonkowego odkodywacza w celu przetłumaczenia ich na standardowy język międzyczasowy, bojąc się, żeby nie popełnić najdrobniejszej pomyłki na samym początku. Oczywiście osiągnął ten etap, że mógł czytać perforacje bezpośrednio.
Karta mówiła mu, gdzie i kiedy ma się znaleźć w 482 Stuleciu; dokąd może się udać, a dokąd nie; czego ma unikać za wszelką cenę. Jego obecność miała się ograniczyć tylko do tych miejsc i czasu, w których nie byłaby niebezpieczna dla Rzeczywistości.
Nie lubił 482 Stulecia. Nie było podobne do jego ojczystej, poważnej i nonkonformistycznej ery. Były to jego zdaniem czasy bez etyki i bez zasad. Stulecie hedonistyczne, materialistyczne i trochę nad miarę matriarchalne. Była to jedyna era (sprawdził to w raportach bardzo dokładnie) z ektogenicznymi urodzinami, a w okresie ich największego rozwoju czterdzieści procent kobiet miało dzieci składając tylko zapłodnione jajo w owarium. Małżeństwa łączyły się i rozwiązywały za obopólną zgodą, prawo nie uznawało ich za nic więcej niż prywatne porozumienie bez mocy obowiązującej. Związek zawarty dla urodzin dziecka był oczywiście ściśle oddzielony od społecznych funkcji małżeństwa i działał na czysto eugenicznych zasadach.
Pod wieloma względami Harlan uważał to społeczeństwo za chore i dlatego pragnął Zmiany Rzeczywistości. Wielokrotnie przychodziło mu do głowy, że jego obecność w Stuleciu, jako człowieka z innych czasów, mogłaby rozdwoić jego historię. Jeśli zakłócenia tą obecnością spowodowane byłyby dość silne w pewnym kluczowym punkcie, rzeczywisty stałby się inny nurt prawdopodobieństwa, nurt, w którym miliony szukających przygód kobiet przekształciłyby się w prawdziwe matki o czystych sercach. Znalazłyby się w innej Rzeczywistości ze wszystkimi wspomnieniami do niej przynależnymi, niezdolne mówić, śnić, wyobrażać sobie, że kiedykolwiek były kimś innym.
Na nieszczęście, żeby tego dokonać, musiałby przekroczyć granice wyznaczone mu w karcie przestrzenno-czasowej, a to było nie do pomyślenia. Ale nawet gdyby było, wyjście poza te granice na chybił trafił mogłoby zmienić Rzeczywistość na wiele sposobów. Mogłaby stać się jeszcze gorsza. Tylko staranna analiza i kalkulacja pozwalały precyzyjnie określić charakter Zmiany Rzeczywistości.
Zewnętrznie, mimo swych osobistych poglądów, Harlan pozostał Obserwatorem, idealny Obserwator zaś był jedynie zestawem ośrodków zmysłowo-percepcyjnych dołączonych do mechanizmu piszącego raporty. Między percepcją a raportem nie powinno być miejsca na uczucia.
Pod tym względem raporty Harlana stanowiły szczyt doskonałości.
Zastępca Kalkulatora Finge wezwał go po drugim tygodniowym raporcie.
— Gratuluję, Obserwatorze — powiedział głosem, w którym nie wyczuwało się ciepła — kompozycji i jasności pana raportów. Ale co pan właściwie myśli?