Dokoła wznosiły się skały, spiętrzone i potężne, zabarwione tęczą z warstw żelaza, miedzi i chromu. Rozległość bezludnego i pozbawionego życia krajobrazu przytłaczała Harlana. Wieczność, która nie należała do świata materii, nie miała słońca i tylko importowane powietrze. Jego wspomnienia o macierzystej epoce były mętne. Jego obserwacje w różnych Stuleciach ograniczały się do ludzi i miast. Nigdy nie przeżywał czegoś podobnego.
Noys dotknęła jego łokcia.
— Andrew! Zimno mi. Wzdrygnął się i obrócił ku niej. Spytała:
— Czy nie należałoby włączyć radianta? Odparł:
— Owszem. Jest w jaskini Coopera.
— Wiesz, gdzie mieści się ta jaskinia?
— Na prawo — powiedział krótko.
Nie miał wątpliwości. Pamiętnik dokładnie określał położenie groty i najpierw Cooper, a teraz oni zostali naprowadzeni na nią z wielką dokładnością.
Od czasów swego Nowicjatu nigdy nie wątpił w dokładność nawigacji w podróżach w Czasie. Pamiętał, jak poważnie stał przed Edukatorem Yarrowem, pytając:
— Lecz Ziemia obraca się wokół Słońca, Słońce obraca się wokół centrum Galaktyki, a Galaktyka również się przesuwa? Jeśli więc ktoś wyruszy z jakiegoś punktu na Ziemi i znajdzie się o sto lat w przyszłości, trafi na pustą przestrzeń, albo trzeba będzie stu lat, żeby Ziemia osiągnęła ten punkt.
A Edukator Yarrow uciął w odpowiedzi:
— Nie odróżniasz Czasu od przestrzeni. Poruszając się przez Czas, bierzesz udział w ruchach Ziemi. Czy może uważasz, że ptak lecący w powietrzu wyskoczy w Kosmos, ponieważ Ziemia pędzi wokół Słońca z prędkością dwudziestu dziewięciu kilometrów na sekundę i zniknie spod ptaka?
Argumentowanie za pomocą porównania jest ryzykowne, lecz Harlan otrzymał bardziej konkretny dowód w późniejszym okresie; teraz, po nie mającym niemal precedensu wypadzie w Prymityw, mógł się odwrócić, pewny, że znajdzie wejście do jaskini dokładnie w tym miejscu, gdzie być powinno.
Usunął maskowanie, składające się z usypiska kamieni i odłamków skał, i wszedł do środka.
Zbadał ciemność, używając białego promienia swej latarki niemal jak skalpela. Centymetr po centymetrze obmacywał ściany, sklepienie i dno jaskini.
Noys, idąc tuż za nim, szepnęła:
— Czego szukasz? Powiedział:
— Czegoś. Wszystkiego.
Znalazł to coś w samym kącie jaskini, w postaci płaskiego kamienia przykrywającego zielonkawe papierki.
Odrzucił kamień i przesunął kciukiem po papierkach.
— Co to jest? — zapytała Noys.
— Banknoty. Środki wymiany. Pieniądze.
— Wiedziałeś, że tu będą?
— Nie wiedziałem. Spodziewałem się tylko.
Należało się tylko posłużyć odwróconą logiką Twissella, by wykalkulować przyczynę ze skutku. Było naturalne, że jeśli po ogłoszeniu Harlan trafił do właściwej epoki, to jaskinia musi stanowić dodatkowy punkt łączności.
Wszystko układało się lepiej niż ośmielał się oczekiwać. Nieraz podczas przygotowań do podróży w Prymityw myślał, że idąc do miasta bez pieniędzy, z samymi tylko kosztownościami, wywoła podejrzenia i spowoduje zwłokę. Cooperowi się powiodło, lecz Cooper miał czas. (Harlan zebrał banknoty). Musiał mieć czas, by zgromadzić aż tyle. Doskonale sobie radził ten dzieciak, cudownie.
A krąg się zamykał!
Zapasy przenieśli do jaskini, kocioł pokryli dyfuzyjno-odbijają-cą błoną, która maskowała go przed oczami ciekawskich, a Harlan miał eksploder, aby się z nimi rozprawić, gdyby było potrzeba. Radiant umieścił w kącie jaskini, a latarką w szczelinie, tak że mieli ciepło i jasno.
Na dworze panowała chłodna noc marcowa.
Noys, zamyślona, wpatrywała się w gładkie paraboidalne wnętrze radiantu, który obracał się wolno.
— Co myślisz dalej robić, Andrew? — spytała.
— Jutro rano — powiedział — wyruszę do najbliższego miasta. Wiem, gdzie ono jest… albo gdzie powinno być. (W myśli zmienił znowu to „być” na, jest”). Nie będzie kłopotów. (Znowu logika Twissella).
— Pójdę z tobą, dobrze? Potrząsnął głową.
— Po pierwsze, nie znasz języka, po drugie, droga będzie dla ciebie zbyt ciężka.
Noys wyglądała dziwnie archaicznie ze swymi krótkimi włosami. Nagły gniew w jej oczach zmusił Harlana do niepewnego odwrócenia głowy.
Powiedziała:
— Nie jestem idiotką, Andrew. Prawie się do mnie nie odzywasz. Co to znaczy? Czyżby znowu wróciła ci moralność z twojej epoki? Uważasz, że zdradziłeś Wieczność i że to właśnie ja jestem temu winna? Uważasz, że cię zdemoralizowałam? O co ci chodzi?
— Nie możesz wiedzieć, co czuję — rzekł Harlan.
— Więc opisz to — odparła. — Możesz to zrobić. Nigdy nie miałeś lepszej okazji. Jesteś zakochany? We mnie? Nie możesz i nie będziesz robił ze mnie kozła ofiarnego. Po co mnie tu przywiozłeś? Powiedz. Dlaczego nie zostałam w Wieczności, jeśli tu nie jestem ci na nic potrzebna i skoro, jak mi się zdaje, nie możesz nawet na mnie patrzeć?
Harlan mruknął:
— Grozi nam niebezpieczeństwo.
— Co ty mówisz?…