– To jest chyba jeszcze lepsze od tego, o czym opowiadał Iwan! – Rozglądał się, głęboko wstrząśnięty, wreszcie zwrócił się do kota: – Przepraszam, czy to ty... Czy to pan... – zająknął się nie wiedząc, jak powinien się zwracać do kocura. – Czy to pan jest tym kotem, który wsiadał do tramwaju?
– Ja – przytaknął kot, który czuł się pochlebiony, i dodał: – Miło mi usłyszeć, że się pan tak uprzejmie zwraca do kota. Nie wiadomo dlaczego, wszyscy mówią do kotów “ty”, choć jako żywo żaden kot nigdy z nikim nie pił bruderszaftu.
– Wydaje mi się, że niezupełnie jest pan kotem – niepewnie odparł na to mistrz. – Tak czy owak zaczną mnie szukać w szpitalu – nieśmiało dodał zwracając się do Wolanda.
– Dlaczego mieliby szukać! – uspokoił go Korowiow i w rękach Korowiowa znalazły się jakieś papiery, jakieś księgi: – Pańska historia choroby?
– Tak...
Korowiow cisnął historię choroby do kominka.
– A to jest księga meldunkowa pańskiego przedsiębiorcy budowlanego?
– Ta–ak...
– Zobaczymy, kto tu jest zameldowany? Alojzy Mogarycz? – Korowiow dmuchnął na stronicę księgi meldunkowej. – Raz–dwa i już go nie ma i nigdy, proszę zwrócić na to uwagę, nigdy nie było. A gdyby się ten pański przedsiębiorca zdziwił, to niech mu pan powie, że mu się ten Alojzy przyśnił. Mogarycz? Co znowu za Mogarycz? Żaden Mogarycz nigdy nie istniał! – I zasznurowana księga ulotniła się z rak Korowiowa. – I księga jest już w biurku przedsiębiorcy budowlanego. A oto pani skarb, Małgorzato Nikołajewna. – I Korowiow wręczył Małgorzacie wielki brulion z nadpalonymi brzegami, zasuszoną różę, zdjęcie i książeczkę oszczędnościową, tę ostatnią ze szczególną troskliwością. – Dziesięć tysięcy, które była pani uprzejma wpłacić, Małgorzato Nikołajewna. Cudzego nam nie trzeba.
– Prędzej mi łapy uschną, niż sięgnę po cudze – nadął się i wrzasnął kocur, który tańczył na walizce, starając się upchać w niej wszystkie egzemplarze nieszczęsnej powieści.
– A oto i pani dokumencik – ciągnął Korowiow podając Małgorzacie dokument, a potem zwracając się do Wolanda zameldował z szacunkiem: – Już wszystko, messer!
– Nie, to jeszcze nie wszystko – odparł odrywając się od globusa Woland – mia donna droga, dokąd pani rozkaże odesłać jej świtę? Mnie ona nie jest potrzebna.
I natychmiast przez otwarte drzwi wbiegła Natasza. Zawołała do Małgorzaty:
– Życzę pani dużo szczęścia, Małgorzato Nikołajewna! – Skinęła mistrzowi głową i znowu zwróciła się do Małgorzaty: – Ja przecież doskonale wiedziałam, dokąd pani chodzi.
– Służące wiedzą wszystko – znacząco wznosząc łapę zauważył kot. – Jest błędem sądzić, że są ślepe.
– Czego chcesz, Natasza? – zapytała Małgorzata. – Wracaj do willi.
– Małgorzato Nikołajewna, złociutka – błagalnie zaczęła Natasza i padła na kolana. – Niech pani ich uprosi – wskazała oczyma Wolanda – niech mnie zatrzymają jako wiedźmę. Monsieur Jacques oświadczył mi się wczoraj na balu. – Natasza rozwarła zaciśniętą pięść i pokazała jakieś złote monety.
Małgorzata spojrzała pytająco na Wolanda. Woland skinął głową. Wówczas Natasza rzuciła się Małgorzacie na szyję, głośno ją pocałowała i z okrzykiem triumfu wyleciała przez okno.
Zastąpił ją Mikołaj Iwanowicz. Przybrał znowu swoją ludzką postać, był jednak niezmiernie ponury, a nawet chyba zirytowany.
– O, tego to zwolnię ze szczególną przyjemnością – powiedział Woland patrząc z odrazą na lokatora z parteru – z wyjątkową przyjemnością, bo takich nam tu nie trzeba.
– Bardzo proszę o wydanie mi zaświadczenia – tocząc dzikim wzrokiem powiedział z wielkim naciskiem Mikołaj Iwanowicz – zaświadczenia, gdzie spędziłem dzisiejszą noc.
– W celu okazania komu? – surowo zapytał kocu r.
– W celu okazania żonie – stanowczo powiedział Mikołaj Iwanowicz.
– Zazwyczaj nie wydajemy zaświadczeń – powiedział kot i nadął się – ale dla pana zrobimy chyba wyjątek.
I Mikołaj Iwanowicz ani się obejrzał, a już goła Helia siedziała przy maszynie, a kot dyktował jej:
– Zaświadcza się niniejszym, że okaziciel niniejszego zaświadczenia, Mikołaj Iwanowicz, spędził wyżej wymienioną noc na balu u szatana, gdzie został zaangażowany jako środek lokomocji... otwórz, Helia, nawias, a w nawiasie napisz “wieprz”. Podpisano – Behemot.
– A data? – pisnął były wieprz.
– Dat nie wpisujemy, z datą dokument byłby nieważny – powiedział kot składając niedbały podpis. Potem wyjął skądś pieczątkę, chuchnął na nią urzędowo, odbił na papierze słowo “zapłacono” i wręczył ów papier lokatorowi z parteru. Po czym lokator z parteru zniknął bez śladu, a na jego miejscu zjawił się nowy nieoczekiwany gość.
– A to znów kto? – z obrzydzeniem zapytał Woland, dłonią osłaniając się przed blaskiem świec.
Warionucha zwiesił głowę, westchnął i cicho powiedział:
– Zwolnijcie mnie, nie mogę być wampirem. Przecież myśmy z Helia wtedy o mało co nie wyprawili Rimskiego na tamten świat. A ja nie jestem krwiożerczy. Wypuśćcie mnie!
– Co to znowu za brednie? – marszcząc czoło powiedział Woland. – Jaki Rimski? Co to znowu za bzdura?