– Proszę się nie denerwować, messer – odezwał się Asasello i zwrócił się do Warionuchy: – Przez telefon nie należy nikomu ubliżać. Przez telefon nie należy kłamać. Zrozumiano? Nie będziesz tego więcej robił?
Warionusze z radości zamąciło się w głowie, twarz mu się rozpromieniła i, ogłupiały, zaczął mamrotać:
– Jak Boga ko... to jest, chciałem powiedzieć... Wasza Wyso... zaraz po obiedzie... – Warionucha przyciskał dłonie do piersi i patrzył na Asasella błagalnie.
– Dobra. Do domu! – powiedział Asasello i Warionucha rozpłynął się.
– Teraz zostawcie mnie z nimi samego – polecił Woland wskazując na mistrza i Małgorzatę.
Polecenie Wolanda zostało wykonane błyskawicznie. Po chwili milczenia Woland zwrócił się do mistrza:
– A zatem – do sutereny na Arbacie? A pańska powieść? A Piłat?
– Znienawidziłem tę powieść – odparł mistrz.
– Błagam cię – żałośnie prosiła Małgorzata – nie mów tak. Dlaczego się nade mną znęcasz? Przecież wiesz, że w tę książkę włożyłam całe swoje życie. – I zwracając się do Wolanda dodała: – Niech pan go nie słucha, messer.
– Ale o czymś przecież trzeba pisać? – mówił Woland. – Jeśli pan skończył z tym procuratorem, to niech pan się zabierze chociażby do takiego Alojzego.
Mistrz uśmiechnął się.
– To niezbyt interesujące.
– Więc co panu wypełni życie?
Małgorzata oderwała się od mistrza i z wielkim żarem zaczęła mówić:
– Zrobiłam wszystko, co mogłam, podsuwałam mu najbardziej porywające projekty. Ale on na nic się nie zgadza.
– Ja wiem, o czym mu pani szeptała – zaprotestował Woland – ale to wcale nie jest najbardziej porywające. A ja panu powiem – z uśmiechem zwrócił się do mistrza – że pańska powieść jeszcze sprawi panu niejedną niespodziankę.
– To bardzo smutne – odpowiedział mistrz.
– Nie, to nie jest smutne – powiedział Woland – nie ma w tym niczego strasznego. No cóż, Małgorzato Nikołajewna, wszystko zostało wykonane. Czy może mi pani coś zarzucić?
– Ależ skądże, messer!
– Więc niechże to pani przyjmie ode mnie na pamiątkę – powiedział Woland i wyjął spod poduszki niewielką ozdobioną diamentami złotą podkówkę.
– Nie, nie, nie, z jakiej racji?
– Szuka pani zwady ze mną? – zapytał Woland i uśmiechnął się.
Ponieważ płaszcz nie miał kieszeni, Małgorzata położyła podkówkę na serwetce, którą następnie zawiązała w węzełek. I w tym momencie doznała olśnienia. Spojrzała w okno, za którym świecił księżyc, i po wiedziała:
– Czegoś tu nie rozumiem... co to właściwie jest – ciągle północ i północ, a przecież już dawno powinien nadejść świt?
– Świąteczną północ miło jest zatrzymać nieco dłużej – odpowiedział Woland. – No, to życzę szczęścia wam obojgu!
Małgorzata modlitewnie wyciągnęła obie dłonie do Wolanda, ale nie ośmieliła się doń zbliżyć i tylko zawołała cicho:
– Żegnaj! Żegnaj, messer!
– Do zobaczenia – powiedział Woland.
Małgorzata w czarnym płaszczu, a mistrz w szpitalnym szlafroku wyszli na korytarz mieszkania po jubilerowej. W korytarzu paliła się świeca i oczekiwała ich tam świta Wolanda. Kiedy wyszli z korytarza, Helia niosła walizkę, w której była powieść i cały skarb Małgorzaty, kot zaś pomagał Helii.
Przy drzwiach wejściowych Korowiow skłonił się i zniknął, a reszta wyszła odprowadzać na schody. Klatka schodowa była pusta. Kiedy mijali podest drugiego piętra, coś miękko stuknęło o podłogę, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Przy samych drzwiach, już na dole, Asasello dmuchnął w górę i skoro tylko weszli na podwórze, na które nie zaglądał księżyc, zobaczyli stojący przy samym wyjściu z klatki schodowej czarny samochód z wygaszonymi światłami. Na przedniej szybie niewyraźnie rysowała się sylwetka gawrona.
Kiedy mieli już wsiadać do samochodu, przerażona Małgorzata krzyknęła cicho:
– O Boże, zgubiłam podkowę!
– Wsiadajcie do samochodu – powiedział Asasello – i poczekajcie na mnie. Zaraz wrócę, muszę tylko zobaczyć, co się właściwie stało. – I zawrócił.
A stało się, co następuje: na jakiś czas przed tym, nim mistrz i Małgorzata oraz całe towarzystwo wyszli z mieszkania numer pięćdziesiąt, z mieszkania pod czterdziestym ósmym, które znajdowało się piętro niżej w tym samym pionie, wyszła na schody wychudła kobieta z bańką i z torbą. Była to ta właśnie Annuszka, która w środę na nieszczęście Berlioza rozlała przy turnikiecie olej słonecznikowy.
Nikt nie wiedział i z pewnością nikt się nigdy nie dowie, czym się zajmowała w Moskwie ta kobieta i z czego żyła. Wiedziano o niej tyle tylko, że codziennie można ją było spotkać z bańką – albo i z bańką, i z torbą – albo w mydłami, albo na targu, albo pod bramą, albo na schodach, najczęściej jednak w kuchni mieszkania pod czterdziestym ósmym, w którym zamieszkiwała owa Annuszka. Poza tym wszyscy przede wszystkim wiedzieli, że gdziekolwiek się znajdowała, gdziekolwiek się pojawiała, tam natychmiast wybuchał dziki skandal; możemy jeszcze dodać, że była ona powszechnie znana również jako “Gangrena”.