Kiedy przybysz pił i jadł, Piłat, pociągając wino drobnymi łyczkami, patrzył zmrużonymi oczyma na swego gościa. Człowiek, który przyszedł do Piłata, był w średnim wieku, miał bardzo miłą, krągłą, czystą twarz, mięsisty nos i włosy jakiegoś nieokreślonego koloru. Pojaśniały teraz, wysychając. Trudno byłoby orzec, jaka jest narodowość gościa. Tym, co dominowało w jego twarzy, była chyba dobroduszność, z którą zresztą kłóciły się oczy, a raczej nie tyle same oczy, ile sposób, w jaki miał zwyczaj patrzeć na swego rozmówcę. Zazwyczaj skrywał swoje małe źrenice pod opuszczonymi, nieco dziwnymi, jak gdyby opuchniętymi powiekami. Wtedy w szparkach tych oczu jaśniała dobroduszna chytrość. Należy sądzić, że gość procuratora był człowiekiem wesołym. Ale niekiedy ze szparek humor ów znikał bez śladu, człowiek, którego gościł teraz procurator, szeroko otwierał oczy i znienacka patrzył na swego rozmówcę tak badawczo, jak gdyby chciał się szybko i dokładnie przyjrzeć niezauważalnemu znamieniu na nosie rozmówcy. Trwało to przez oka mgnienie, po czym powieki znowu opadały, zwężały się szparki i znów zaczynała w nich jaśnieć dobroduszność i figlarna bystrość umysłu.
Przybysz nie odmówił również drugiego pucharu wina, z widoczną rozkoszą przełknął kilka ostryg, spróbował gotowanych jarzyn, zjadł kawałek mięsa. Zaspokoiwszy głód pochwalił wino:
— Znakomity gatunek, procuratorze, ale to nie falern?
— Caecubum. Trzydziestoletnie — odpowiedział uprzejmie procurator.
Gość przyłożył dłoń do serca, odmówił zjedzenia jeszcze czegokolwiek, powiedział, że jest najedzony. Wówczas Piłat napełnił swój puchar, gość uczynił to samo. Obaj ucztujący odlali nieco wina ze swoich pucharów do półmiska z mięsiwem i procurator wznosząc puchar powiedział głośno:
— Za nas, za ciebie, cezarze, ojcze Rzymian!…
Następnie dopili wino, Afrykanie sprzątnęli ze stołu jadło, pozostawiając owoce i dzbany. Procurator znowu oddalił skinieniem usługujących i został pod kolumnadą sam na sam ze swoim gościem.
— A zatem — powiedział Piłat niezbyt głośno — co możesz mi powiedzieć o nastrojach panujących w tym mieście?
Mimo woli popatrzył w tę stronę, gdzie za tarasami ogrodów, w dole dopalały się kolumnady i płaskie dachy wyzłocone ostatnimi promieniami.
— Sądzę, że kohorta Błyskawic może odejść — powiedział gość.
— To bardzo dobra myśl — zgodził się z nim procurator. — Odeślę ją pojutrze, sam także odjadę i, przysięgam na ucztę dwunastu bogów, przysięgam na lary, że wiele bym dał za to, aby móc to uczynić już dzisiaj!
— Nie lubisz jednak Jeruszalaim, procuratorze? — dobrodusznie zapytał gość.
— Na litość! — uśmiechając się zawołał procurator. — Nie ma bardziej beznadziejnego miejsca na ziemi. Nie mówię już o przyrodzie — jestem chory za każdym razem, ilekroć muszę tu przyjechać — to jeszcze pół biedy!… Ale te święta!… Magowie, czarodzieje, czarnoksiężnicy, te stada wiernych!… Fanatycy, fanatycy!… Ileż był wart ten jeden mesjasz, którego nagle zaczęli się spodziewać w tym roku! Człowiek jest przygotowany na to, że w każdej chwili może stać się świadkiem odrażającego przelewu krwi… Nieustannie trzeba przesuwać wojska, czytać donosy i skargi, a połowa z nich to donosy i skargi na mnie! Przyznasz, że to nudne. O, gdyby nie to, że jestem w służbie imperatora!…
— Tak, święta tu są ciężkie — przytaknął gość.
— Pragnę z całego serca, żeby się skończyły jak najrychlej — energicznie dorzucił Piłat. — Będę mógł wreszcie powrócić do Caesarei. Czy uwierzysz, że ta poroniona budowla Heroda — procurator machnął ręką w stronę kolumnad i stało się oczywiste, że ma na myśli pałac — po prostu doprowadza mnie do obłędu? Nie mogę tu sypiać. Świat nie widział dziwaczniejszej architektury!… Tak, ale wróćmy do rzeczy. Przede wszystkim — czy nie niepokoi cię ten przeklęty Bar Rawan?
W tym momencie gość wystrzelił swoje osobliwe spojrzenie w policzek procuratora. Ale zmrużone w obrzydzeniu, udręczone oczy Piłata patrzyły w dal, wpatrywały się w leżącą u jego stóp, dogasającą w zmierzchu część miasta. Zgasło także spojrzenie gościa, jego powieki opadły.
— Należy sądzić, że Bar Rawan będzie teraz niegroźny jak jagnię — przemówił gość i zmarszczki pojawiły się na krągłej jego twarzy.
— Ale w każdym razie — zauważył z niepokojem procurator i wzniósł długi cienki palec z czarnym kamieniem pierścienia — trzeba będzie…
— O, procurator może być pewien, że dopóki ja jestem w Judei, Bar nie uczyni ani jednego kroku, by moi ludzie nie deptali mu po piętach.
— Teraz jestem spokojny, zresztą zawsze jestem spokojny, kiedy ty jesteś tutaj.
— Jesteś dla mnie zbyt łaskaw, procuratorze!
— A teraz, proszę, opowiedz mi o kaźni — powiedział procurator.
— Co mianowicie interesuje procuratora?
— Czy tłum nie próbował w jakiś sposób wyrazić oburzenia? To, oczywista, najważniejsze.
— Nie — odparł gość.
— To bardzo dobrze. Stwierdziłeś zgon osobiście?
— Procurator może być tego pewien.
— A powiedz mi… czy przed powieszeniem na słupach podano im napój?
— Tak. Ale — tu gość zamknął oczy — nie chciał go wypić.
— Kto mianowicie? — zapytał Piłat.