— Czy przyjemnie? — odpowiedział uśmiechając się gość. — Sądzę, procuratorze, że to wywoła ogromny skandal.
— Jestem tego samego zdania. Dlatego właśnie chciałbym, byś zajął się tą sprawą, to znaczy, byś uczynił wszystko, co leży w twej mocy, by uchronić Judę z Kiriatu.
— Rozkaz twój zostanie spełniony — zaczął mówić Afraniusz — ale muszę cię, hegemonie, uspokoić. Zamysł zbrodniarzy jest nader trudny do wykonania. Proszę tylko pomyśleć — gość obejrzał się mówiąc, po czym ciągnął dalej — muszą wyśledzić człowieka, zabić go, w dodatku muszą się dowiedzieć, ile dostał i potem znaleźć sposób zwrócenia pieniędzy Kajfaszowi. I wszystko to w ciągu jednej nocy? Dzisiejszej nocy?
— A jednak zasztyletują go dzisiaj — powtórzył z uporem Piłat. — Mam takie przeczucie, powiadam ci! Nie zdarzyło się jeszcze, żeby przeczucie mnie zawiodło — i grymas wykrzywił twarz procuratora, hegemon ostro zatarł ręce.
— Rozkaz — służbiście powiedział gość, wstał, wyprostował się i nagle zapytał surowo: — A zatem zasztyletują go, hegemonie?
— Tak — odpowiedział mu Piłat. — Pokładam nadzieję jedynie w twojej zadziwiającej wszystkich sprawności.
Gość obciągnął ciężki pas pod płaszczem i powiedział:
— Bądź pozdrowiony!
— No, tak! — zawołał niezbyt głośno Piłat. — Na śmierć zapomniałem. Przecież jestem twoim dłużnikiem!…
Gość zdziwił się.
— Doprawdy, procuratorze, nic mi nie jesteś winien.
— Ależ jak to! W czasie mego wjazdu do Jeruszalaim, pamiętasz, ten tłum żebraków… chciałem jeszcze rzucić im trochę pieniędzy, ale już nie miałem i tyś mi ich użyczył!
— O, procuratorze, to drobiazg!
— Należy pamiętać także o drobiazgach. — Piłat odwrócił się, uniósł płaszcz, który leżał na tronie za jego plecami, wyjął spod niego skórzany woreczek i podał go gościowi. Ów skłonił się, kiedy go odbierał, i schował sakiewkę pod płaszczem.
— Czekam — powiedział Piłat — na raport o pogrzebaniu ciał, a także w sprawie tego Judy z Kiriatu, jeszcze dzisiejszej nocy, słyszysz, Afraniuszu — jeszcze dziś. Straży polecić, by mnie obudzono, skoro tylko nadejdziesz. Będę czekał.
— Vale, procurator! — powiedział komendant tajnej służby, odwrócił się i wyszedł spod kolumnady. Słychać było chrzęst mokrego piasku pod jego stopami, potem stukot jego butów po marmurze pomiędzy lwami, potem zniknęły jego nogi, potem tułów, wreszcie kaptur. Dopiero wtedy procurator zauważył, że słońce już zaszło i że zapadł mrok.
26. Złożenie do grobu
Może to właśnie ów mrok sprawił, że procurator tak bardzo się zmienił. Jak gdyby w oczach się postarzał, przygarbił, wydawać się mogło, że ogarnia go trwoga. W pewnej chwili rozejrzał się i drgnął, nie wiedzieć czemu, kiedy spojrzał na pusty tron, na którego oparciu leżał płaszcz. Nadeszła świąteczna noc, grały swój koncert wieczorne cienie i zmęczonemu procuratorowi przywidziało się zapewne, że ktoś siedzi na tym pustym tronie. Procurator nie oparł się małoduszności, obmacał płaszcz, odłożył go i zaczął spiesznie przechadzać się pod kolumnada, to zacierał ręce, to podbiegał do stołu i chwytał puchar to znów zatrzymywał się i bezmyślnie wpatrywał w mozaikę posadzki, jak gdyby usiłował odczytać z niej jakieś inskrypcje…
Zawracając po raz któryś, zatrzymał się nagle i gwizdnął. Na ów gwizd rozległo się w mroku basowe naszczekiwanie i wbiegł z ogrodu pod kolumnadę ogromny szary pies o zaostrzonych uszach, w obroży nabijanej złoconymi blaszkami.
— Banga, Banga — zawołał cicho procurator.
Pies stanął na dwóch łapach, przednie położył swemu panu na ramionach, o mało nie przewracając go na ziemię, i polizał go po policzku. Procurator usiadł na tronie. Banga wysunąwszy ozór ziając położył się u stóp swego pana, ślepia jego wyrażały radość z tego, że skończyła się burza, jedyna w świecie rzecz, której bał się ten nieustraszony pies, a także z tego, że pies jest znowu tutaj, obok człowieka, którego kocha, szanuje i uważa za najpotężniejszą istotę na świecie, za pogromcę wszystkich innych ludzi, obok człowieka, dzięki któremu pies także może czuć się stworzeniem uprzywilejowanym, wywyższonym i niezwykłym. Ale ległszy u jego stóp, i nawet nie patrząc na swego pana, tylko w wieczerniejący ogród, pies od razu pojął, że pana spotkało nieszczęście. Pokręcił się więc, wstał, zaszedł z boku i położył pysk i przednie łapy na kolanach procuratora wilgotnym piaskiem brudząc poły jego płaszcza. Poczynania Bangi miały zapewne oznaczać, że pies chce pocieszyć swego pana i gotów jest wraz z nim stawić czoła przeciwnościom. Próbowały to wyrazić i zezujące na pana ślepia, i postawione wyostrzone uszy. I tak razem, pies i człowiek kochający się nawzajem, witali pod kolumnadą noc święta.