Читаем Mistrz i Małgorzata полностью

Wyprowadzono psa z gabinetu, zaprowadzono go do westybulu, stamtąd przez drzwi frontowe wybiegł na ulicą i przyprowadził idących za nim na postój taksówek. Na postoju zgubił ślad, którym dotąd szedł. W związku z czym Askara odwieziono.

Organa śledcze ulokowały się w gabinecie Warionuchy, tam też po kolei zaczęły wzywać tych wszystkich pracowników Varietes, którzy byli świadkami wczorajszych zajść na seansie. Trzeba tu dodać, że śledztwo na każdym kroku musiało przezwyciężać nieprzewidziane trudności. Nić co chwila rwała się w ręku.

Afisze na przykład… Były? Były. Ale w nocy zaklejono je nowymi i teraz nie ma ani jednego, choć się powieś! Skąd się wziął ten cały mag? A kto go tam wie. Zapewne jednak zawarto z nim jakąś umowę?

— Pewnie zawarto — odpowiadał przejęty główny księgowy.

— Wiec skoro ją zawarto, to musiała przejść przez księgowość?

— Bez wątpienia — odpowiadał zdenerwowany Wasilij Stiepanowicz.

— Więc gdzież ona jest?

— Nie ma — blednąc coraz bardziej i rozkładając ręce odpowiadał księgowy.

I rzeczywiście, ani w skoroszytach księgowości, ani u dyrektora finansowego, ani u Lichodiejewa, ani u Warionuchy nie było nawet śladu umowy.

Jak brzmi nazwisko tego maga? Łastoczkin nie wie, nie było go wczoraj na seansie. Bileterzy nie wiedzą, kasjerka z kasy biletowej marszczyła czoło, marszczyła, medytowała, wreszcie powiedziała:

— Wo… Zdaje się — Woland…

A może nie Woland? Może i nie Woland. Może Faland.

Stwierdzono, że w biurze turystyki zagranicznej o żadnym Wolandzie ani też Falandzie, magu, w ogóle nie słyszano.

Goniec Karpow zeznał, jakoby ten mag miał się zatrzymać u Lichodiejewa w domu. Oczywista, pojechano tam natychmiast, ale żadnego maga tam nie było. Nie było również Lichodiejewa. Nie byłe także służącej Gruni i nikt nie wiedział, gdzie się podziała. Nikanora Iwanowicza, przewodniczącego zarządu, nie ma. Proleżniewa też nie ma!

Słowem — jakaś historia nie z tej ziemi: zniknęło całe kierownictwo administracji teatru, wczoraj odbył się straszny, skandaliczny seans, a kto go przeprowadził i z czyjej inicjatywy — nie wiadomo.

Tymczasem zbliżało się południe, a o dwunastej powinno się otworzyć kasę. Ale o tym, oczywista, nawet mowy być nie mogło! Na drzwiach Varietes zaraz wywieszono wielki arkusz kartonu z napisem: “Odwołuje się dzisiejszy spektakl”. W kolejce, poczynając od jej czoła, zapanowało podniecenie, ale podenerwowawszy się trochę ogonek zaczął się jednak z wolna rozchodzić i mniej więcej po godzinie na Sadowej nie było po nim ani śladu. Organa śledcze opuściły Varietes, aby kontynuować swoje prace w innym miejscu, pracowników zwolniono do domów zatrzymując tylko dyżurnych i Varietes zamknęło swe podwoje.

Księgowy Łastoczkin miał przed sobą dwa nie cierpiące zwłoki zadania. Po pierwsze — pojechać do Komisji Nadzoru Widowisk i Rozrywek Lżejszego Gatunku i złożyć raport o wczorajszych zajściach, a po drugie — wpaść do wydziału finansowo — widowiskowego, żeby wpłacić wczorajsze wpływy z kasy — dwadzieścia jeden tysięcy siedemset jedenaście rubli.

Pedantyczny i obowiązkowy Wasilij Stiepanowicz opakował pieniądze w gazetę, przewiązał paczkę szpagatem, włożył ją do teczki i, świetnie znając instrukcję, poszedł oczywiście nie do autobusu ani nie do tramwaju, tylko na postój taksówek.

Skoro tylko kierowcy trzech taksówek zobaczyli zmierzającego w kierunku postoju pasażera z wypchaną teczką, natychmiast pustymi taksówkami odjechali mu sprzed nosa, nie wiedzieć czemu oglądając się przy tym z wściekłością.

Zdumiony tym księgowy przez dłuższą chwilę stal w osłupieniu, nie mogąc dociec, co też by to miało znaczyć.

Po trzech minutach podjechała pusta taksówka, kierowca skrzywił się na widok pasażera.

— Wolny? — zapytał Łastoczkin odkaszlnąwszy ze zdumieniem.

— Pokaż pan pieniądze — nie patrząc na pasażera ze złością odpowiedział kierowca.

Coraz bardziej oszołomiony księgowy ścisnął pod pachą drogocenną teczkę, wyciągnął z portfela czerwońca i pokazał go szoferowi.

— Nie pojadę! — krótko oświadczył kierowca.

— Przepraszam bardzo… — zaczął księgowy, ale kierowca przerwał mu:

— Trójek pan nie ma?

Zupełnie już zbity z tropu księgowy wyjął z portfela dwa trzyrublowe banknoty i pokazał je kierowcy.

— Wsiadaj pan! — krzyknął taksówkarz i tak trzepnął w chorągiewkę taksometru, że o mało jej nie złamał. — Jedziemy.

— Zabrakło panu drobnych? — nieśmiało zapytał księgowy.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Плаха
Плаха

Самый верный путь к творческому бессмертию – это писать sub specie mortis – с точки зрения смерти, или, что в данном случае одно и то же, с точки зрения вечности. Именно с этой позиции пишет свою прозу Чингиз Айтматов, классик русской и киргизской литературы, лауреат самых престижных премий, хотя последнее обстоятельство в глазах читателя современного, сформировавшегося уже на руинах некогда великой империи, не является столь уж важным. Но несомненно важным оказалось другое: айтматовские притчи, в которых миф переплетен с реальностью, а национальные, исторические и культурные пласты перемешаны, – приобрели сегодня новое трагическое звучание, стали еще более пронзительными. Потому что пропасть, о которой предупреждал Айтматов несколько десятилетий назад, – теперь у нас под ногами. В том числе и об этом – роман Ч. Айтматова «Плаха» (1986).«Ослепительная волчица Акбара и ее волк Ташчайнар, редкостной чистоты души Бостон, достойный воспоминаний о героях древнегреческих трагедии, и его антипод Базарбай, мятущийся Авдий, принявший крестные муки, и жертвенный младенец Кенджеш, охотники за наркотическим травяным зельем и благословенные певцы… – все предстали взору писателя и нашему взору в атмосфере высоких температур подлинного чувства».А. Золотов

Чингиз Айтматов , Чингиз Торекулович Айтматов

Проза / Советская классическая проза