Читаем Mistrz i Małgorzata полностью

— Jaka głowa? — zapytała Małgorzata wpatrując się z uwagą w niespodziewanego rozmówcę. Sąsiad jej, jak się okazało, był niewielkiego wzrostu, płomiennie rudy, posiadał wielki kieł, zaś na sobie miał wykrochmaloną koszulę, pasiasty garnitur w dobrym gatunku, na nogach lakierki, a na głowie melonik. Krawat jaskrawy. Zdumiewające było to, że z kieszonki, w której zwykle mężczyźni noszą chusteczki lub wieczne pióra, wystawało mu ogryzione kurze udko.

— Proszę tylko pomyśleć — wyjaśniał rudy — dziś rano z sali u Gribojedowa ktoś gwizdnął z trumny głowę nieboszczyka.

— Jak to się mogło stać? — machinalnie zapytała Małgorzata wspominając jednocześnie szepty w trolejbusie.

— A diabli wiedzą jak! — nonszalancko odpowiedział rudy. — I co najważniejsze, to niepojęte, komu i do czego może być potrzebna taka głowa!

Chociaż Małgorzata była bardzo zajęta swoimi sprawami, to jednak zadziwiły ją dziwaczne łgarstwa nieznanego obywatela.

— Chwileczkę! — zawołała nagle. — Jakiego Berlioza? Tego, co to dzisiaj w gazetach…

— A tak, tak…

— To znaczy, że za trumną idą literaci? — zapytała Małgorzata.

— No jasne, że literaci!

— A pan ich zna?

— Wszystkich co do jednego — odpowiedział rudy.

— Proszę mi powiedzieć — wyrzekła Małgorzata, a głos jej stał się głuchy — czy nie ma wśród nich krytyka Łatuńskiego?

— Jakże go może nie być? — odpowiedział rudy. — Ten w czwartym rzędzie z samego brzegu to właśnie on.

— Ten blondyn? — mrużąc oczy zapytała Małgorzata.

— Z popielatymi włosami… o, wzniósł oczy do nieba!

— Podobny do pastora?

— O to, to!

O nic więcej Małgorzata nie spytała — zapatrzyła się na Łatuńskiego.

— Jak widzę — z uśmiechem powiedział rudy — nienawidzi pani tego Łatuńskiego, Małgorzato Nikołajewna!

Małgorzata zdziwiła się.

— Pan mnie zna?

Zamiast odpowiedzi rudy zamaszyście skłonił się melonikiem.

“Wypisz wymaluj — morda rozbójnika!” — pomyślała Małgorzata wpatrując się w ulicznego przybłędę.

— A ja pana nie znam — odpowiedziała oschle.

— Skąd mnie pani może znać? A nawiasem mówiąc, to przysłano mnie do pani z interesem. Małgorzata odsunęła się gwałtownie i zbladła.

— Nic nie rozumiem, z jakim interesem?

Rudy obejrzał się i powiedział tajemniczo:

— Polecono mi, żebym na dziś wieczór panią zaprosił.

— Co pan bredzi? Do kogo?

— Do pewnego bardzo ważnego cudzoziemca — przymrużając oko znacząco powiedział rudy. Małgorzata bardzo się rozgniewała.

— Jak widzę, rodzi się nowa profesja — uliczny stręczyciel! — powiedziała wstając z ławki, aby odejść, i usłyszała wtedy głos rudego:

— Ciemność, która nadciągnęła znad Morza Śródziemnego, okryła znienawidzone przez procuratora miasto. Zniknęły wiszące mosty, łączące świątynią ze straszliwą wieżą Antoniusza, otchłań zwaliła się z niebios i pochłonęła skrzydlatych bogów ponad hipodromem… Niech panią piekło pochłonie razem z tym nadpalonym brulionem i z zasuszoną różą! Niech sobie pani siedzi samotnie na ławce i błaga go, żeby wypuścił panią na wolność, pozwolił pooddychać powietrzem, zniknął z pamięci!

Małgorzata ze zbielałą twarzą wróciła na ławkę. Rudy popatrzył na nią spod przymrużonych powiek.

— Nic nie rozumiem — powiedziała cicho. — O bibułce to jeszcze można się dowiedzieć… podejrzeć, podpatrzyć… Ale jak pan poznał moje myśli? — cierpienie zbruździło jej czoło i dodała: — Niech mi pan powie, kim pan jest?

— To ci utrapienie… — wymruczał rudy. — Niech pani usiądzie.

Małgorzata usłuchała bez sprzeciwu, ale siadając zapytała jednak jeszcze raz:

— Kim pan jest?

— No, niech już będzie, nazywam się Asasello, ale przecież to i tak nic pani nie mówi.

— Ale pan coś o nim wie — błagalnie wyszeptała Małgorzata.

— Powiedzmy, że wiem.

— Błagam, niech mi pan powie tylko jedno… żyje? Niech mnie pan nie męczy!

— No żyje, żyje — niechętnie odrzekł Asasello.

— O Boże!

— Tylko proszę bez histerii — nachmurzył się Asasello — Przepraszam, przepraszam — szeptała pokorna teraz Małgorzata — Oczywiście, rozgniewałam się na pana. Ale, zgodzi się pan chyba, że kiedy na ulicy ktoś nagle zaprasza kobietę… nie mam przesądów, zapewniam pana — Małgorzata uśmiechnęła się niewesoło — ale ja nigdy nie widuję się z cudzoziemcami i nie mam ochoty nawiązywać z nimi stosunków towarzyskich… a przy tym mój mąż… na tym polega mój dramat, że żyję nie z tym, którego kocham… ale uważam, że byłoby podłością zmarnować mu karierę… Z jego strony spotkało mnie tylko dobro…

Asasello z widocznym znudzeniem wysłuchał tego niezbyt jasnego przemówienia i powiedział surowo:

— Poproszę, aby pani na chwilę przestała mówić.

Małgorzata pokornie zamilkła.

— Cudzoziemiec, do którego panią zapraszam, jest całkowicie niegroźny. I żywa dusza nie będzie wiedziała o pani wizycie. Za co jak za co, ale za to mogę pani ręczyć.

— Co to za cudzoziemiec?! — tak głośno zawołała poruszona do głębi Małgorzata, że zwróciła na siebie uwagę mijających ławkę przechodniów. — I po co miałabym iść do niego?

Asasello pochylił się ku niej i szepnął znacząco:

— No, powiedzmy, że ma pani w tym interes… skorzysta pani z okazji…

Перейти на страницу:

Похожие книги

Плаха
Плаха

Самый верный путь к творческому бессмертию – это писать sub specie mortis – с точки зрения смерти, или, что в данном случае одно и то же, с точки зрения вечности. Именно с этой позиции пишет свою прозу Чингиз Айтматов, классик русской и киргизской литературы, лауреат самых престижных премий, хотя последнее обстоятельство в глазах читателя современного, сформировавшегося уже на руинах некогда великой империи, не является столь уж важным. Но несомненно важным оказалось другое: айтматовские притчи, в которых миф переплетен с реальностью, а национальные, исторические и культурные пласты перемешаны, – приобрели сегодня новое трагическое звучание, стали еще более пронзительными. Потому что пропасть, о которой предупреждал Айтматов несколько десятилетий назад, – теперь у нас под ногами. В том числе и об этом – роман Ч. Айтматова «Плаха» (1986).«Ослепительная волчица Акбара и ее волк Ташчайнар, редкостной чистоты души Бостон, достойный воспоминаний о героях древнегреческих трагедии, и его антипод Базарбай, мятущийся Авдий, принявший крестные муки, и жертвенный младенец Кенджеш, охотники за наркотическим травяным зельем и благословенные певцы… – все предстали взору писателя и нашему взору в атмосфере высоких температур подлинного чувства».А. Золотов

Чингиз Айтматов , Чингиз Торекулович Айтматов

Проза / Советская классическая проза