Po ósme – w szufladzie składano stare i zużyte baterie Volty. Z początku Misia w ogóle ich nie dotykała, podobnie jak sprężynowego noża. Ojciec powiedział, że mogą być jeszcze naładowane energią. Ale pojęcie energii zamkniętej w małym płaskim pudełeczku było niezwykle pociągające. Przypominało to rtęć uwięzioną w termometrze. Lecz rtęć można było zobaczyć, a owej energii – nie. Jak wygląda energia? Misia brała baterię i chwilę ważyła ją w ręku. Energia była ciężka. W takim małym pudełku musiało być dużo energii. Pewnie pakowano ją tam jak kapustę do kiszenia i ugniatano końcem palca. Potem Misia dotykała językiem żółtego drutu i czuła delikatne mrowienie – to wydobywały się z baterii resztki niewidzialnej energii elektrycznej.
Po dziewiąte – Misia znajdowała w szufladzie różne lekarstwa i wiedziała, że absolutnie nie wolno ich brać do ust. Były tam tabletki mamy i maść taty. Zwłaszcza białe mamine proszki w papierowej torebce budziły szacunek Misi. Zanim mama je zażyła, była zła, rozdrażniona i bolała ją głowa. A potem, gdy je połknęła, uspokajała się i zaczynała stawiać pasjansa.
No i właśnie po dziesiąte – były tam karty do pasjansa i gry w remika. Z jednej strony wszystkie wyglądały tak samo – zielone roślinne ornamenty, ale kiedy Misia je odwróciła, ukazywała się galeria portretów. Godzinami przyglądała się twarzom królów i królowych. Próbowała zgłębić związki między nimi. Podejrzewała, że gdy tylko zamknie się szufladę, oni zaczynają toczyć ze sobą długie rozmowy, może nawet kłócą się ze sobą o wymyślone królestwa. Najbardziej lubiła damę pikową. Wydawała jej się najpiękniejsza i najbardziej smutna. Dama pikowa miała niedobrego męża. Dama pikowa nie miała przyjaciół. Była bardzo samotna. Misia szukała jej zawsze w pasjansowych rządkach mamy. Szukała jej też, gdy mama zaczynała wróżyć. Ale mama zbyt długo wpatrywała się w rozłożone karty. Misia nudziła się, kiedy na stole nic się nie działo. Wracała wtedy do grzebania w szufladzie, w której był cały świat.
Czas Woski
W chałupie Kłoski na Wydymaczu mieszkał wąż, sowa i kania. Zwierzęta nigdy nie wchodziły sobie w drogę. Wąż mieszkał w kuchni, koło paleniska, i tam Kłoska stawiała mu miseczkę z mlekiem. Sowa siedziała na stryszku, we wnęce po zamurowanym oknie. Wyglądała jak posążek. Kania tkwiła u sklepienia dachu, w najwyższym punkcie domu, ale jej prawdziwym mieszkaniem było niebo.
Najdłużej oswajała Kłoska węża. Wystawiała mu codziennie mleko, a miseczkę przesuwała coraz bliżej wnętrza domu. Któregoś dnia wąż przypełzł jej pod nogi. Wzięła go na ręce i chyba zawróciła mu w głowie swoją ciepłą skórą, która pachniała trawą i mlekiem. Wąż owinął się jej wokół ramienia i złotymi źrenicami wpatrywał się w jasne oczy Kłoski. Dała mu imię Złotys.
Złotys zakochał się w Klosce. Jej ciepła skóra rozgrzewała zimne ciało i zimne serce węża. Pożądał jej zapachów, aksamitnego dotyku jej skóry, z którym nic na ziemi nie dało się porównać. Kiedy Kłoska brała go na ręce, wydawało mu się, że on, zwyczajny gad, zmienia się w coś zupełnie innego, w coś niezwykle ważnego. Przynosił jej w darze myszy, które upolował, piękne mleczne kamyki znad rzeki, kawałki kory. Kiedyś przyniósł jej jabłko i kobieta podniosła je do twarzy, śmiejąc się, a jej śmiech pachniał obfitością.
– Ty kusicielu – mawiała do niego pieszczotliwie.
Czasami rzucała mu jakąś część swojego ubrania, wtedy Złotys wkręcał się w sukienkę i sycił resztkami zapachu Kłoski. Czekał na nią przy wszystkich ścieżkach, gdziekolwiek szła, śledził jej każdy ruch. Pozwalała mu leżeć w ciągu dnia na swoim posłaniu. Nosiła go na szyi niby srebrny łańcuch, przepasywała nim biodra, zastępował bransolety, a nocą, gdy spała, przyglądał się jej snom i ukradkiem lizał uszy.
Złotys cierpiał, kiedy kobieta kochała się ze Złym Człowiekiem. Czuł, że Zły Człowiek jest obcy i ludziom, i zwierzętom. Zaszywał się wtedy w liściach albo patrzył słońcu prosto w oczy. Na słońcu mieszkał anioł stróż Złotysa. Aniołami stróżami węży są smoki.
Kiedyś Kłoska szła łąkami po zioła nad Rzekę z wężem na szyi. Spotkała tam księdza proboszcza. Ksiądz zobaczył ich i cofnął się przerażony.
– Ty czarownico! – krzyczał i wymachiwał laską. – Trzymaj się z daleka od Prawieku i Jeszkotli, i od wszystkich moich parafian. To z diabłem na szyi się przechadzasz? Czyś nie słyszała, co mówi Pismo? Co Pan Bóg powiedział wężowi? „I położę nieprzyjaźń między tobą a niewiastą, ona zetrze głowę twoją, a ty ukąsisz ją w piętę."
Kłoska roześmiała się i zadarła spódnicę, pokazując nagie podbrzusze.
– Precz! Precz, szatanie! – krzyczał ksiądz proboszcz i żegnał się kilka razy.
Latem dwudziestego siódmego roku przed chałupą Kioski wyrósł arcydzięgiel. Kłoska obserwowała go od chwili, kiedy wypuścił z ziemi tłusty, gruby i sztywny pęd. Patrzyła, jak powoli rozwijał swoje wielkie liście. Rósł całe lato, z dnia na dzień, z godziny na godzinę, aż sięgnął dachu chałupy i otworzył nad nią swoje obfite baldachy.