— A ty mi przy rzekłeś dom z winnicą pod Ameriolą — odpowiedział Chilo — Więc chcę szukać dziewicy wszędzie, gdzie mam nadzieję ją znaleźć. Po wybuchu pożaru mogli powrócić na Zatybrze… Mogli okrążyć miasto, tak jak my okrążamy je w tej chwili. Linus ma dom, może chciał być bliżej domu, by obaczyć, czy pożar nie ogarnie i tej dzielnicy. Jeśli wrócili, tedy przysięgam ci, panie, na Persefonę, że znajdziemy ich na modlitwie w podziemiu, a w najgorszym razie zasięgniemy o nich wiadomości.
— Masz słuszność, a zatem prowadź! — rzekł trybun. Chilo bez namysłu skręcił na lewo, ku wzgórzu. Na chwilę zbocze owego wzgórza przesłoniło im pożar tak, że jakkolwiek pobliskie wzniesienia były w świetle, oni sami znaleźli się w cieniu. Minąwszy cyrk skręcili jeszcze na lewo i weszli w rodzaj wąwozu, w którym było zupełnie ciemno. Ale w ciemnościach owych Winicjusz dojrzał roje migających. latarek.
— Oto oni! — rzekł Chilo. — Będzie ich dziś więcej niż kiedykolwiek, bo inne domy modlitwy spłonęły lub pełne są dymu, jak całe Zatybrze.
— Tak! słyszę śpiewy — rzekł Winicjusz.
Jakoż z ciemnego otworu w górze dochodziły śpiewające głosy ludzkie, latarki zaś ginęły w nim jedna za drugą. Lecz z bocznych wąwozów wysuwały się coraz nowe postacie, tak że po niejakim czasie Winicjusz i Chilo znaleźli się wśród całej gromady ludzi.
Chilo zsunął się z muła i skinąwszy na wyrostka, który szedł obok, rzekł mu:
— Jestem kapłanem Chrystusa i biskupem. Potrzymaj nam muły, a dostaniesz moje błogosławieństwo i odpuszczenie grzechów.
Potem nie czekając odpowiedzi, wsunął mu w rękę cugle, sam zaś przyłączył się wraz z Winicjuszem do idącej gromady.
Po chwili weszli do podziemia i posuwali się przy mdłym blasku latarek ciemnym korytarzem, póki nie dotarli do obszernej jaskini, z której widocznie wybierano poprzednio kamień, albowiem ściany utworzone były z świeżych jego odłamów.
Było tam widniej niż w korytarzu, gdyż prócz kaganków i latarek płonęły pochodnie. Przy ich świetle ujrzał Winicjusz cały tłum ludzi klęczących z rękoma wyciągniętymi do góry.
Ligii, Piotra Apostoła ni Linusa nie mógł nigdzie dojrzeć, natomiast naokół otaczały go twarze uroczyste i wzruszone. W niektórych widoczne było oczekiwanie, trwoga, nadzieja. Blask odbijał się w białkach wzniesionych oczu, pot spływał po bladych jak kreda czołach; niektórzy śpiewali pieśni, inni powtarzali gorączkowo imię Jezus, niektórzy bili się w piersi. Po wszystkich znać było, iż lada chwila oczekują czegoś nadzwyczajnego.
Wtem pieśni umilkły i nad zgromadzeniem, we framudze powstałej po wyjęciu ogromnego głazu, ukazał się znajomy Winicjuszowi Kryspus, z twarzą jakby na wpół przytomną, bladą, fanatyczną i surową. Oczy zwróciły się ku niemu jakby w oczekiwaniu słów pokrzepienia i nadziei, on zaś przeżegnawszy zgromadzenie począł mówić głosem śpiesznym i prawie do krzyku zbliżonym:
— Żałujcie za grzechy wasze, albowiem chwila nadeszła. Oto na miasto zbrodni i rozpusty, oto na nowy Babilon Pan spuścił płomień niszczący. Wybiła godzina sądu, gniewu i klęski…
Pan zapowiedział przyjście i wraz ujrzycie Go! Ale nie przyjdzie już jako Baranek, który ofiarował krew za grzechy wasze, jeno jako sędzia straszliwy, który w sprawiedliwości swej pogrąży w otchłań grzesznych i niewiernych… Biada światu i biada grzesznym, albowiem nie będzie już dla nich miłosierdzia… Widzę Cię, Chryste! Gwiazdy spadają deszczem na ziemię, słońce się zaćmiewa, ziemia otwiera się w przepaści i zmarli powstają, a Ty idziesz wśród dźwięku trąb i zastępów aniołów, wśród gromów i grzmotów. Widzę i słyszę Cię, o Chryste!
Tu umilkł i podniósłszy twarz zdawał się wpatrywać w coś dalekiego i strasznego. A wtem w podziemiu ozwał się głuchy grzmot, jeden, drugi i dziesiąty. To w płonącym mieście całe ulice przepalonych domów jęły się walić z łoskotem. Lecz większość chrześcijan wzięła owe odgłosy za widomą oznakę, iż straszliwa godzina nastaje, albowiem wiara w rychłe powtórne przyjście Chrystusa i w koniec świata była i tak między nimi rozpowszechniona, teraz zaś wzmocnił ją jeszcze pożar miasta. Toteż trwoga Boża ogarnęła zgromadzenie. Liczne głosy poczęły powtarzać: „Dzień sądu!… Oto idzie!” Niektórzy zakrywali dłońmi twarze w przekonaniu, że wnet ziemia zatrzęsie się w posadach i z jej czeluści wyjdą bestie piekielne, by rzucić się na grzesznych. Inni wołali: „Chryste, zmiłuj się! Odkupicielu, bądź miłościw!…” — inni wyznawali głośno grzechy, inni na koniec rzucali się sobie w objęcia, by w przerażającej chwili mieć jakieś bliskie serca przy sobie.
Lecz byli i tacy, których twarze, jakby wniebowzięte, pełne nadziemskich uśmiechów, nie okazywały trwogi. W kilku miejscach rozległa się glosa: to ludzie w uniesieniu religijnym poczęli wykrzykiwać niezrozumiałe słowa w niezrozumiałych językach. Ktoś z ciemnego kąta pieczary zawołał: „Zbudź się, który śpisz!” Nad wszystkim górował krzyk Kryspa:
„Czuwajcie! Czuwajcie!”