Myśl ta sprawiła mu wielką ulgę. Linus był to człowiek stary, któremu trudno było chodzić codziennie z Zatybrza aż za odległą bramę Nomentańską i wracać znów stamtąd na Zatybrze, prawdopodobnie więc zamieszkał na te kilka dni u którego ze współwyznawców, za murami, a wraz z nim i Ligia, i Ursus. W ten sposób uniknęli pożaru, który w ogóle nie przedostał się na drugi stok Eskwilinu. Winicjusz widział w tym wszystkim zrządzenie Chrystusa; poczuł nad sobą Jego opiekę i z sercem wezbranym większą niż kiedykolwiek miłością poprzysięgał Mu w duszy wypłacić się całym życiem za te widome znaki łaski.
Tym bardziej jednak śpieszno mu było do Ostrianum. Odnajdzie Ligię, odnajdzie Linusa, Piotra i zabierze ich gdzie daleko, do którejkolwiek ze swoich ziem, choćby aż do Sycylii.
Rzym oto płonie i za kilka dni zostanie po nim tylko kupa zgliszcz, po co więc mają tu zostawać wobec klęski i rozhukanej ludności? Tam otoczą ich zastępy karnych niewolników, otoczy ich cisza wsi i będą żyli spokojnie pod skrzydłami Chrystusa, pobłogosławieni przez Piotra. Byle ich tylko teraz odnaleźć.
Nie było to zaś rzeczą łatwą. Winicjusz pamiętał, z jakim trudem przedostał się z Via Appia na Zatybrze i jak musiał kołować, aby dotrzeć do drogi Portowej, postanowił więc teraz obejść miasto ze strony przeciwnej. Idąc drogą Tryumfalną można było dotrzeć, posuwając się wzdłuż rzeki, aż do mostu Emiliusza, stamtąd zaś, pomijając Pincius, wzdłuż pola Marsowego, obok ogrodów Pompejusza, Lukulla i Salustiusza, przedrzeć się na Via Nomentana.
Była to droga najkrótsza, lecz i Makrynus, i Chilon nie radzili się na nią zapuszczać. Ogień nie objął wprawdzie dotychczas tej części miasta, lecz wszystkie rynki i ulice mogły być zupełnie zatłoczone ludźmi i ich rzeczami. Chilo radził udać się przez Ager Vaticanus aż do Porta Flaminia, tam przejść rzekę i posuwać się dalej. na zewnątrz murów, za ogrodami Acyliusza, ku Porta Salaria. Winicjusz po chwili wahania zgodził się na tę radę.
Makryn musiał pozostać na straży domu, lecz wystarał się o dwa muły, które mogły posłużyć i do dalszej podróży dla Ligii. Chciał również dodać niewolnika, lecz Winicjusz odmówił sądząc, że jak to już zdarzyło się poprzednio, pierwszy lepszy oddział pretorianów, napotkany w drodze, podda się pod jego rozkazy.
I po chwili obaj z Chilonem ruszyli przez Pagus Janiculensis ku drodze Tryumfalnej. Na otwartych miejscach były i tu obozowiska, przeciskali się jednak przez nie z mniejszym trudem, albowiem większa część mieszkańców uciekała ku morzu drogą Portową. Za bramą Septymiańską jechali między rzeką a wspaniałymi ogrodami Domicji, których potężne cyprysy świeciły czerwono od pożaru jakby od zorzy zachodniej. Droga stawała się wolniejsza, czasem tylko przychodziło im walczyć z prądem napływającego wieśniactwa. Winicjusz popędzał, o ile mógł, muła, Chilo zaś, jadąc tuż za nim, rozmawiał przez całą drogę sam ze sobą:
„Oto pożar został za nami i teraz grzeje nas w plecy. Nigdy jeszcze na tej drodze nie było tak widno w nocy. O Zeusie! Jeśli nie spuścisz ulewy na ten pożar, to znać, że nie kochasz Rzymu. Moc ludzka nie zagasi tego ognia. Takie miasto, któremu służyła Grecja i cały świat!
A teraz pierwszy lepszy Grek będzie mógł prażyć swój bób w jego popiołach! Kto by się tego spodziewał!… I nie będzie już Rzymu ni panów rzymskich… A kto zechce chodzić po zgliszczach, gdy wystygną, i świstać, ten będzie świstał bezpiecznie. O bogowie! Świstać nad takim światowładnym miastem! Kto by z Greków albo nawet z barbarzyńców mógł się tego spodziewać?… A jednak można świstać, bo kupa popiołu, czy zostanie po ognisku pastuchów, czy po spalonym grodzie, jest tylko kupą popiołów, którą prędzej czy później wiatr rozwieje.”
Tak mówiąc obracał się chwilami w stronę pożaru i patrzył na falę ognia z twarzą zarazem złą i radosną. Po czym mówił dalej: „Ginie! Ginie! I nie będzie go już więcej na ziemi. Gdzie teraz świat będzie wysyłał swoje zboże, swoją oliwę i swoje pieniądze? Kto mu będzie wyciskał złoto i łzy? Marmur nie pali się, ale kruszeje w ogniu. Kapitol pójdzie w gruzy i Palatyn w gruzy. O Zeusie! Rzym był jako pasterz, a inne ludy jako owce. Gdy pasterz był głodny, zarzynał jedną z owiec, zjadał mięso, a tobie, ojcze bogów, ofiarował skórę. Kto, o Chmurowładny, będzie teraz zarzynał i w czyje ręce złożysz bicz pasterski? Bo Rzym gorzeje, ojcze, tak dobrze, jakbyś go sam zapalił piorunem.”
— Śpiesz się! — naglił Winicjusz. — Co tam robisz? — Płaczę nad Rzymem, panie — odpowiedział Chilo. — Takie Jowiszowe miasto!…
I czas jakiś jechali w milczeniu, wsłuchując się w huk pożogi i w szum skrzydeł ptasich.
Gołębie, których mnóstwo gnieździło się przy willach i po miasteczkach Kampanii, a zarazem i wszelkiego rodzaju polne ptaki znad morza i z gór okolicznych, biorąc widocznie blask pożaru za światło słoneczne, leciały całymi stadami na oślep w ogień.
Winicjusz pierwszy przerwał milczenie: — Gdzie byłeś, gdy pożar wybuchnął?